Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Raz młody człowiek, przechodząc tą samą drogą o świcie, słuchał tych pomruków jak każdy, ale gdy rzucił okiem ku toni, dojrzał, że żyje. Na skalnym brzegu nad wodą spoczywała leżąc dziewczyna naga jak sama toń. I tak samo drgała zielonkawo. Wymieniły się światłem, bo toń zaróżowiła się jej odbiciem, zadrgała jak żywe ciało. Oczom nie wierzył, opijanił się, omal nie upadł. Słaniając się usunął się na któryś z białych kamieni tam w łęgach i przyległ w ukryciu. Lecz dziewczyna zaraz jednym skokiem skryła się w toni. Głębia była żałobna.
Ani ksiądz ani Wasyl takiego szczęścia nie zaznali ani nie szukali. Przecież zapatrzyli się obaj, zasłuchali. Ksiądz usłyszał rżenie ciche lecz radosne. Wasyl warczenie głuche. Księdzu toń już-już piętrzyła się do skoku, rozjaśniała się, a Wasylowi poczerniała i czaiła się chytrze. Ksiądz usłyszał: „Wierność tylu lat, ślub na tyle lat — gotów.“ Wasyl usłyszał: „Światło nie znaczy, noc zmaże, znijaczy.“ Wasyl pogrążył się w smutku, a ksiądz rozweselił się, i mówił wesoło:
— No dość już, ruszajmy. A cóż ty jeszcze czytasz, mój czytelniku?
Wasyl oprzytomniał, poprawił się:
— Wszystko nie, ale i tak dość. Takiemu co czyta — gorzko.
— Od karbów na Synyciach gorzko?
— No nie zawsze, czasem pocieszam się.
Ksiądz uśmiechał się.
— Ładna mi historia, takiś młody i już pocieszasz się. A cóż ci zostanie na starość?
— Pocieszam się — mówił Wasyl prędko — bo wszędzie dokąd pójdę choćby na dwa kroki, czarna obczyzna. Uciekam stąd od naszych brechaczy i fałszywców na Żabie. A tam od razu zacharkają na mnie. Sami pijanice.
— Sami pijanice? — dziwił się ksiądz.
Wasyl mówił coraz prędzej:
— Tak. Zaszczekają mnie od razu jak pańska psiarnia biednego psiaka przybłędę. A gdybym, broń Boże, spotkał gdzieś głównego metropolitę od pijaków, Tanaseńka, jak rozpiera się na koniu i oparzy cię z miejsca śmiechem — sam jad! To broń Boże. No i wtedy hała-drała z ogonem pod siebie do swojej wsi, a tam jeszcze gorzej, same psy tchórzliwe nabreszą.
— Nabreszą — litował się ksiądz żartobliwie.
— Sami wiecie, i gdzież się przytulić? Powiesić się chyba.