Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tanasij śmiał się:
— Ja nie kacap, broń Boże od brody, a jakim to święty, zaraz byś pokosztowała, gdybyś była dziewczyną, ale od żony cudzej — wara!
Tyczasem stara Kateryna, opasana wstążkami dymu, wtoczyła się lekko i dostojnie. Stanęła z drugiej strony kobyły wznosząc brwi groźnie, a uśmiechając się słodko. Tanasij przyglądał się jej. Jak gdyby nic nie zaszło przemawiał zalotnie:
— Co innego wdówka, bo i ja wdowiec. Przypatrzcie się dobrzy ludzie.
I nowi przybysze z waternika i niektórzy z tych, co przed chwilą dąsali się na Tanasija, śmiali się na kredyt, rozumiejąc, że to nie żadna polityka ani zaczepka, tylko przekomarzania i grzeczne żarty. Tanasij ciągnął dalej:
— Święto wywraca nas wszystkich i przemienia, ha, podług zasługi. A patrzajcie! One nieprzemienione i nieprzemienialne, u nich dzień w dzień — niedziela. I mają rację, one zawsze mają rację. Nie zmieniła się ani nasza luba jejmość księdzowa, ani Fokowa gazdyni, śliczna, prosto z nieba, ani ta różowa żmijka, co oczyma pod serce smaga, ani moja własna kuma, wdówka luba, ze wszystkich najkraśniejsza.
Kateryna wyprostowała się, puszczając zwycięskie kłęby dymu, a Tanasij pochlebiał nadal figlarnie:
— My wszyscy na głowie cały dzień stajem. A im na głowie stawać nie wypada, bo jakiż by to widok był: wdówka na głowie i ta mała na głowie, broń Boże, ja przeciw temu! One niezmienne, jak obrazy w cerkwi, jak święte figury. Patrzcie jakie różowe —
Chociaż kumy także przemieniły się w blasku świtu i pochlebstw, Ołenka już niecierpliwiła się o Fokowe gospodarstwo bez gospodyni.
— Chodźmy, chodźmy ciotko — nalegała — zaspałam, aż wstyd, a tu jeszcze goście, i naczynie, a pan kucharz — strach!
— Oj chodźmy, chodźmy, dziecinko, czas nie stoi — wciąż stojąc na miejscu słodko godziła się kuma Kateryna.
Jeszcze raz obie ucałowały Tanasija, podeszły ku dziedzicowi, ściskały mu dłonie. Ołenka bardziej uśmiechem niż łokciami rozsuwała tłum, Kateryna torowała sobie drogę dymem z fajki. Tanasij w zadumie patrzył w ślad za nimi.