Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się Poperecznyk, odwrócił się ku podwórzu. — Patrzajcie, Maksymie, gdzie jego oczy?
Drzemiący na ławeczce Duwyd otworzył jedno oko i stęknął:
— A co ja mówię? Jemu tamten ciemny wciąż się przywiduje, nieszczęście! — znów zdrzemnął się, zachrapał.
— Broń Boże — westchnął Skuluk.
— Broń Boże — powtórzyły obie baby z Krzyworówni.



7

Szczęściem od strony chaty przyszły kumy chrzestne, by pożegnać obu kumów, przedzierały się przez tłum. Ołenka przodem, zaspana jeszcze lecz różowa, z daleka szczebiotała do Tanasija:
— Kumie Tanaseńku, czekajcie, chcieliście nam zemknąć i pana porwać, ale nie uciekniecie.
Kateryna kroczyła powolnie, dymiąc fajkę w niezachwianym spokoju, z zastygłymi lokami, jakby je dopiero zakręciła.
Od wschodu, od strony Pisanego Kamienia, znad Szumejowej kiczery lekkie blaski pierwszym różowym nalotem strzeliły ku zachodowi, otworzyły daleki świat, dźwigając z mroku odległe skały i śniegi w Czarnohorach. Ukazywały mgiełki wsunięte w rozłupane skały, poszarpane urwiska. Mgiełki przespały burzę i noc i budziły się różowe. Przybladłe światło ukrytego księżyca mieszało się z blaskiem zorzy. Wieże chaty Fokowej, ich zgrabne łuski gontowe zadrgały w świetle. Niewidzialne gołębie zagruchały na wieżach. Różowe blaski grały także na licach obu kum. Tanasij przemienił się od razu, witał serdecznie naprzód Ołenkę, później Katerynę.
— Ptaszko moja, jakaś ty różowa, stary człowiek, jak zwierz stary wstaje ze snu zapocony, zaduszony, z grobu, a ptak od razu furkoce, fitiu-fitiu i szczebiocze. Daj, niech cię pocałuję.
Ołenka zbliżając się otworzyła ramiona, lecz Tanasij wstrzymywał:
— Ale nie, po co mam cię drapać, parę godzin po ogoleniu broda mi odrasta jak u trupa.
Ołenka śmiało i mocno objęła Tanasija i pocałowała głośno, tłum co bliższy poweselał, a Ołenka szczebiotała:
— Miękką brodę trzeba zapuścić, Tanasiju, jak przystoi Salomonowi i świętemu.