Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zawęszyły go pod Wskrzesińską górą,
Zawąchały się, zasłuchały się, zapatrzyły się,
Wirowały, zamąciły się.
Czyrakami zakipiał siny Prut.

Znów wracali do nuty rębanej, mówiono-śpiewanej, madiarskiej:

Talba trzecia.

Zgasł w trzcinach ptasi skrzek, zgasł czapli czub.
Nie tej czapli leniwej, co moczarem człapie,
A tej czapli co — w brylantach czub — znad morza załata,
Strzelcom błyśnie w nos raz, jak mgła, pryśnie zaraz.
Zastygły czajki, czubatki, czeczotki
W krótki skrzek: ćwierk, zmierzch, śmierć.
Pochyliły przed czabanem dzióby,
Stygną wiosła, czarne łodzi kadłuby,
Żyto — chlebny kwiat wstrząsł dreszcz, kłosy skrzepły.
Ino z łączek ślepaki, żółte krosty,
Ino ślepia wyłupią zżółkłe porosty.
Same oczy zaślepłe.

Czaban skrył się, w łęgach legł, spłaszczył się, zdrzemnął wśród drzew.
Snuł senną osnowę.
Łęgiem wierzbowym, ścierniskiem sianowym
Wieje wić wiotsza niż wiew,
Cieńszy cień niż cień czai się dzień w dzień,
Smugą smyknie czarnodymna nić.
Czaty, czołg, szyp, cyt! suchy skrzyp, nagły skok,
Okrakiem na chatę, na strop ciężki cień.
Chata jękła.
W niej wiekował Harasym Szczęśliwy, sześcioro dzieci, wnuki, prawnuki, cały ród.
Czaban-cień żarem prażył, czadem czachnął, ożyną chłostał,
Obłapił łapczywie, nie brzydził się żółtym staruchem,
Nie mierził chrząstkami, ni bladym maluchem,
Czechłem dusił, pierś wysuszył, oczy wybałuszył,
Wycmokał szpik, wycisnął czynsz,
Rozsypał okopcone kaczany, miał ich dość.
Ziewnęły wrota od wiatru, chata ścichła.
Mir, mir! Szczęśliwy Harasym, szczęśliwy cały ród, — mir — mór!

(Petrycio Siopeniuk wtórował dudką nieśmiało, tylko do słów „czarny mir, mór“ — dudka wzdychała śmielej, ponuro, organowo.)

Wieść z chełmu na chełm chłystem chlaśnie do chmur:
Czarny mór!