Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Brudna konkurencja! Któryż z żydowskich faktorów śpiewać potrafi, trzymać klientów do rana?
Ksiądz zatrzymał się.
— I nie zatkają go? Słuchają? Kobiety także?
Pan Jakobènc, choć nie pytany, pośpieszył z odpowiedzią:
— To jedno dobre w tych huculskich kobietach, że cnotliwych po prostu — nie ma. Niecnotliwa nie musi być od razu taka dobra, za to cnotliwa to diabeł wcielony, mści się za cnotę. Niezły tu lud, miły — bo niecnotliwy.
Ksiądz popatrzył z ukosa, mruknął:
— Co też dobrodziej wygaduje!
Tanasij bronił:
— Zostawcie księże pana, on ma słuszność.
— Jak to słuszność? To słusznie, że śpiewają na księży? Za co?
— Zrozumiałe za co — odparł Tanasij z uśmiechem — zemścić się muszą jakoś, bez księży byliby jeszcze gorsi. Smaku im szkoda, bo księża pętają grzech, czasem wypalają. I za to huzia na nich. Ale nie martwcie się, pies się wyszczeka, wiatr uniesie i już dobrze. Pośmieją się i już więcej nie gniewają się na księży.
Ksiądz wikary zniecierpliwił się:
— Za cóż mają się gniewać?
— Słyszycie za co, za to, że smak zabierają i jeszcze pieką. Myślicie, że to przyjemnie?
Foka machnął ręką:
— Ależ nikt nie śpiewa, chodźmy do środka.
Ksiądz zamruczał uszczypliwie:
— A pan dziedzic co na to?
Dziedzic zaśmiał się cicho:
— Wolałbym, żeby mnie wyśmiewali, ale widać nie liczą się jeszcze ze mną. Zresztą lud ma instynkt, cóż może mieć więcej, nie wszystkie ich śpiewanki tak niesprawiedliwe.
Gdy weszli do trzeciej chaty, zastali Poperecznyka przy stole zastawionym misami pełnymi orzechów włoskich z Tiudiowa i z Kut. Trzaskając, łuszcząc orzechy i śmiecąc obficie, z prawa, i z lewa cisnęli się ludzie zgiełkliwie do Poperecznyka, jak świadkowie na sądową rozprawę o bójkę po chramie, albo jak do urzędu podatkowego w ostatnim terminie płatności. Zamiast rozkładać rewasze i karby, Nykoła Purszega zwany Poperecznykiem, położył na stole gruby a brudny notes oprawiony