Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dziwo za dziwem!
Księdzowa sekundowała tubalnie:
— Dziwo za dziwem!
W izbie dały się słyszeć głosy uznania.
— A co? prawdziwy Dobosz!
— Lepszy od Dobosza, bo daruje swoje!
— Gdzież mnie do Dobosza, ludzie! — krzyczał Tanasij — Dobosz codziennie darował wszędzie i wszystkim, głównie biednym. Hospod Boh tak samo, tym najwięcej zajęty, że jednym zabiera, a drugim daje. A ja? Raz na sto lat przy chrzcinach. A że swoje? Człowiek na tym świecie tylko grzechy ma swoje.
— Jakież tam grzechy, Tanasiju — pocieszała księdzowa — ja już wiem!
— Broń was Boże, jejmość, nie udźwignęlibyście. I cóż wiecie?
— Chyba ten jeden grzech, za dużo gadacie.
Ja gadam za dużo? — Tanasij rozglądał się po izbie, lecz nikt nie okazywał chęci przeczenia.
— Ja znam się na grzechach — wołała księdzowa — ho, ho. Nieraz doradzam mojemu jegomości. On za dobry, za miękki, głównie dla bab. On mi nigdy nie powie, kto zgrzeszył, broń Boże! to spowiedź, święta tajemnica! Ale tak się martwi, że już wiem.
— Marysiu — prosił nieśmiało ksiądz Pasjonowicz.
— Czekaj, Sławku, wiem co mówię. Kobiety powinnam spowiadać ja! Ja! — biła się z dumą w piersi — tobym im tak wysmaliła grzechy, jak temu łajdakowi Jurkowi (to mój najmilszy jedynaczek, panie dziedzicu). Co go walnę w kark, to mu od razu wszystkie grzechy przez nos wylecą. I już ma odpuszczenie. Baba nie wygada swego, tylko cudze. Z nimi trzeba inaczej. A takiego gadułę, jak Tanasij, nie sztuka spowiadać. Ja już wiem.
— Ale są i kobiety gadatliwe — wtrącił ksiądz śmielej.
— Ale nie ja! — wołała z dumą księdzowa. — Ja... — dodała prędko dla pocieszenia — nie martwcie się, Tanasiju, Pan Bóg sprawiedliwy, ja już wiem.
Tanasij jęknął:
— Oj, jejmość, sprawiedliwy? To źle, to strasznie.
— Cóż wy wygadujecie? strasznie?
— Strasznie! Gdyby każdemu wrzepił, co mu się należy,