Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozbrajając się pośpiesznie, wyciągał jeden pistolet za drugim i wciskał je dziedzicowi do ręki.
— Ależ kumie, dzięki — oparł się stanowczo dziedzic — jeden wystarczy, reszta to pamiątki dla rodziny, albo darujcie komu innemu.
Tanasij rozpalił się:
— Starczy dla rodziny, starczy dla wszystkich. Panie Jakobènc, bierzcie ten wielki pistolet. Cała harmata! Watażko Pihuł-Popecun zastrzelił z niego dziewięciu węgierskich naraz. Akuratnie na drogę do Debreczenu przez puszcze. Niech was kto zaczepi! Będziecie, jak wasz król Sembat. Bierzcie, bierzcie.
— Ależ, Tanasiju — chłodził pan Jakobènc cedząc powolutku — ja strzelb nie znoszę, kij mi wystarczy.
— No to bierzcie pas.
Tanasij szarpnąwszy sprzączki jednym rozmachem zdjął potężny pas. Został w rozpasanej koszuli. Pan Jakobènc opierał się, jednak Tanasij opasał go w mig ciężkim pasem. Izba szalała z radości.
— Foko, daj mi jakiś powróz do opasania — prosił Tanasij śmiejąc się — bo tak jakoś nie uchodzi. A ty, Duwyd, bierz ciężki pistolet!
— Gwałtu, Tanasiju, co wam się stało? — bronił się Duwyd, udając przerażenie. — Od razu z pistoletem; chcecie abym uciekł?
— Dobrze — zgodził się Tanasij — to masz kapelusz, abyś troszkę po ludzku wyglądał. To stosowniejsze, patrz, naokoło kapelusza monety, jest i złoty talar Marii Teresi.
Duwyd obraził się:
— Ładne pobratymstwo, naprzód strzelanie, potem obrażanie. Jak Żyd, to zaraz pieniądze.
— Nie sprzeciwiaj się — grzmiał Tanasij, przekrzykując powszechny śmiech — inaczej nie chcę cię znać. Jednego byczka, jednej deski nie dostaniesz.
— Napad na gładkiej drodze, a ja wiem swoje, wliczam to do rachunku — poddając się szeptał smętnie Dawid.
Tanasij bił się z dumą w piersi.
— Od rachunków jestem ja, a święto nie do rachunków.
Wciskał pośpiesznie Duwydowi na głowę ogromny watażkowski kapelusz, wysoki i twardy jak cylinder, obwiedziony szerokimi kresami, a ozdobiony monetami i kolorowymi ki-