Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To co? — zapytał Duwyd — kupić swobodę? za ile? A może rocznie płacić? To byłoby najmądrzej.
— Chłopcze — uśmiechnął się Tanasij — żydowska mądrość wywraca mądrość. Byli już u nas tacy, co za żydowską poradą wozili do cesarza skarby, zapłatę za swobodę. A co kupisz od takiego, który ci mocen jest zabrać wszystko? Nie! To całkiem inna mądrość, to cud.
— A przedtem mówiliście, że cudy dla durnych.
— Ja nie papa rymski, ja omylny. Zawsze przedtem mówię głupstwa, dopiero na końcu mądrość. A liczy się, co zrobię.
— Co wy jeszcze możecie zrobić?
Tanasij poczerwieniał od piwa i od porywu:
— Patenty podarowali, patenty odbiorą, to pewne. Znów będą wątroby wydzierać, do podłogi wiązać w jabłuszko i zmuszać chodzić na czworakach. A wtedy na takich jak ja wszystko stoi! Na takich jak Dobosz! Wy młodzi róbcie co chcecie, a ja Tanasij Urszega w las, w opryszki idę, będę pędzić, ścinać, a potem napadać na dwory i na miasta.
Nagły wybuch śmiechu przerwał Tanasijowi. Zbudzeni śmiechem księża podnosili głowy.
— Śmiejcie się — czupurzył się Tanasij, uderzając się po pistoletach — a w dodatku powiedzcie jeszcze: „Stary Urszega bogacz a rozbójnik.“ A który to rozbójnik? ten, który innemu chleb jego rozbija, swobodę. Śmiejcie się zdrowo, a coś miarkuję, że nie będziecie się śmiać, kiedy starego Tanasija powieszą w paradzie przy bębnach w Kołomyi czy we Wiedniu. A ja wtedy będę się śmiał, jak ten stary Cygan pod szubienicą: „To puste, panowie, wy mi nic nie możecie zrobić, ja jeden swobodny.“
Głowy zza stołu i z trawy obróciły się ku Tanasijowi, ręce z garncami piwa zatrzymały się w powietrzu. Tanasij perorował zwycięsko:
— Ty chwalisz, Gotyczu, papierowe podwaliny swobody, a mnie śmiać się chce, jak czortu staremu, aby panowie dawali nam chleb, a jakiś paniczyk z Wiednia swobodę. Może zasiali las tam na Ruskim czy na Riabyńcu? Czy połoniny? Widzisz, nie patentami, nie rekursami trzyma się swoboda, tylko tak jakoś, dopóki las lasem, a człowiek człowiekiem. To cud.