Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mykieto, jak z biednymi, mnie ktoś inny poucza. O swobodzie patentowej mnie poucz, wiesz dokładnie.
— Wiemy dokładnie bez gazet — twierdził Mykieta — Motryna z Kraśnika, baba mądra, co? A śmiała, to wiadomo. Raz w Kosowie na rynku, w jakieś wielkie święto dała którejś tam po pysku. Uszkodziła ją, odsiedziała to w kryminale. Tam się wywiedziała wszystkiego. No i wracała do chaty, a moja spotkała ją wysoko na Bukowcu. Tamta idzie górą, krótszym płajem i z daleka wykrzykuje do mojej: „Marijko, swoboda! Cesarz pochylił się, Prusak go nadłamał.“ To dość. Moja wróciła, opowiada. Co za dziwo... I prawda rzetelna. Nasz sąsiad Iwanko Matarhowy, Juroczka brat, właśnie wrócił z pruskiej niewoli — do cotu powtórzył. Tłumaczył nam Iwanko: „Cesarz sierota, tu go Prusaki przycisnęli, a tam panowie w buncie hurmą obstąpili. Cóż ma robić? Patent napisał: «Do moich kochanych ludów». Widzicie? Panowie między sobą się szarpią, dla nas to najlepiej. Jest swoboda, cóż nam więcej potrzeba.“
— Teraz już rozumiem — potakiwał Tanasij — jedna z kryminaru wróciła, a drugi z niewoli. — Wiedzą wszystko — przynieśli swobodę. Cuda!



6

Dawno otrzeźwiony od wina, chłodząc się nieustannie, Tanasij podniecał się z wolna piwem. Mówił powoli:
— Gorąco, piwo chłodzi, ale trzeba by go pić dużo przez osiem dni bez przerwy, aby coś poczuć. Tymczasem człek się już wyśpi. Taka twoja swoboda cesarska, mój Gotyczu, ciebie odurza, mnie nie. Mnie nikt nie odurzy, ani nie zdurzy.
Duwyd półgłosem mruknął dziedzicowi:
— Słyszy pan? Bida odjechała, swoboda przyjechała.
— Nie bój się, Duwyd — złościł się Tanasij — bida przeklęta wisi nad głową, nie odjechała. A swoboda nie przyjechała, jest tu w domu. Może dla Żydów przyjechała, za to my zębami kłapiemy, że odjedzie... Mnie nikt nie zdurzy, patentowa cesarska swoboda, to pieczony lód. Od kiedy las wygolony, dla swobody tyle miejsca co dla orła w kurniku.
— Słyszy pan? Las znowu przyjechał — chichotał Duwyd.
— Coś ty się uwziął, Duwyd, do góry nogami gadasz. Las rzeką wyjechał i koniec. W tym rzecz.
Duwyd skurczył się jak strofowany uczniak, chichotał cichutko, Tanasij wziął rozpęd do kazania: