Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lat, on sam nie wiedział. Może sto dwadzieścia, może sto czterdzieści. Krzemienny był człowieczysko, na stare lata dziecko spłodził. Pamiętam dziada — ręce jak doubnie w karbach i w bliznach, żyłami nabrzmiałe. Lice jak kora popękane i żółte i sine, i popieliste. Na głowie kosmyki stwardniałe, siwe i żółte, jak brody mchów na kiedrach. A oczy niestare, leśne, ciekawe jak u młodego wilka. Do roboty zawzięty, wesoły. Sam rębał, sam kłody dźwigał nieraz aż stamtąd z góry. Raz jakoś tak załamał się pod kłodą, serce czy co? Z drzewa urodził się, od drzewa zginął.
Poprawił fajkę, zakłębił dymem. Tanasij mruknął ostrożnie:
— No tak, żył bez końca, nie pamiętał on ani nikt, wyszło, że z drzewa się urodził. —

— Ja tam przy tym nie byłem — usprawiedliwiał się Maksym — a wszyscy tak samo opowiadali. Dziad tylko ojcu opowiadał o kiedrze, a ojciec mnie. Dziad był z lasem jak ze swoimi, wiary starowiecznej. — Maksym podniósł głos: — Tu ot, wszystkie rewasze pokasowane, same szczerby, drzewo znów czerwone jakby wczoraj ścięte, nikomu nic nie winien! Tylko nam ten jeden dług zostawił: słonkowy kołowrót. Iść za biegiem słońca! Znak taki a nie inny 卍. Bo tamten odwrotny — bezbożny, tak jakby słońce nam coś było dłużne.[1] W którym roku umarł, nie ma, kalendarza nie było. Było to dwa dni przed świętą Pokrową, dzionek był taki kraśny. Pochowali go w lesie, na górze, po dawnemu. Tak nakazał. — Maksym odwrócił głowę od rewasza, mrużył oczy: — Byłem jeszcze mały, miałem sarniuka przyswojonego i uciesznego kotka z Kut. Na Jasienowie kotów wtedy nie było. We trójkę uganialiśmy się po podwórzu, chowaliśmy się, bawiliśmy się. Dziad śmiał się jak dziecko, prosił: „Ano, Maksymku, ano jeszcze z kotkiem.“ Gdy usłyszałem wtedy, że upadł pod kłodą na górze, wziąłem kotka i capa, och jak biegłem! Pokazać chciałem dziadowi nasze zabawy, uweselić go, aby nie umierał. — Przybiegłem

  1. Uwaga autora:
    Wzór tego znaku białej magii, znany w całych Karpatach, a rozpowszechniony od najdawniejszych czasów po kilku kontynentach, nie tylko u plemion zwanych „aryjskimi“, skłania do przypuszczenia, że jest skrótem rysunkowym dwu drewienek, służących do skrzesania przez tarcie tzw. żywej watry. Według staroindyjskiej mitologii były one rodzicami Boga Agni. Znak odwrotny, służący magii czarnej, ma kierunek przeciw biegowi słońca, czyli przeciw prawu świata.