Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tanasij posmutniał, wino wyczerpywało się. Świadomi kronik i plotek żabiowskich słuchacze od razu wiedzieli, że to stary porachunek, że Tanasij przeinacza wydarzenia i co tu mówić, kłamie, aby zagadać czy to starczą żałość za Italianem, czy nielitościwy śmiech ludzki. Zaczęli chrząkać i chichotać. Także Foka zamiast odpowiedzi pochrząkiwał, dusił śmiech dłonią, wreszcie parsknął głośno i odskoczył w dym, w głąb waternika. Szczęściem Serebraniuk upolował przerwę, zupełnie niewinnie doszeptywał sprawozdania o Koniku.
— I powiadam wam: zaraz za mną przychodzi do Churentja w gości pan kucharz dworski, ten sam co dziś nas karmił. Wąsacz z fajką pańską w zębach, buty palone, tęgie panisko, Polak i mędrzec. I posłuchajcie jeszcze: patrzę, a on honoruje Chłurentja, kłania mu się niziutko, „Padam do nóżek pana dobrodzieja!“ Słyszycie? „Dobrodzieja“, tak powiada. Delikatnie prosi, aby go z najstarszej książki o gotowaniu pouczył. I czytał pan Churentij z bardzo grubej książki, słowo za słowem czytał, sam słyszałem, aż wtedy zgłupiałem, jakby mnie kto podkuł. Nic nie zrozumiałem, widać mądrze pouczał, słusznie, Tanasiju — to głowa. Już go nie badałem.
Tanasij znów się skrzepił:
— Dopiero wtedy zgłupiałeś? Biegnij jeszcze do Konika, bo Aleksander opowiadał, że to nie zwyczajny kucharz, ale doktorski, każdemu coś innego zwarzy: temu pokrzywę, temu lebiodę, temu łopuchy, same delikacje. Książe był chory, potrzebował takiego. I ciebie zaraz wykuruje.
Dziedzic pouczał o kucharzu:
— To prawda i nic śmiesznego, taki nazywa się kucharz dietetyczny. I to wcale nic nie szkodzi.
Jakby pocieszony nieco Tanasij kpił dalej:
— Nie szkodzi a nie pomaga i za trudno się nazywa, po prostu profesor kucharski. A wy, Wasyłyno, czemu nie pójdziecie na naukę do pana Chlorentja?
Wasyłyna przybliżyła się do watry, wzięła się pod boki, stanęła szeroko, prezentując w świetle niezwykłą urodę — potężne piersi i masywne biodra. Mrużąc oczy uwodnie krzyczała:
— Kucharski profesor a chudy? Dla dziatwy starczy, a dla mnie marny.
— A może się ożeni z wami?
— Chybabym go pod pachą nosiła, jak jejmość księdzowa parasolę. Mówią, że biedak nie ma co jeść, sarny, zająca nie