Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podróże, odbywane w celach kuracyjnych albo dla zwiedzenia obcych krajów, trwały jeszcze dłużej. Jeździł tak pan Stanisław do Karlsbadu, do Drezna, do Włoch i do Paryża. Wracał i znów latami nie ruszał się z domu, nie wyjeżdżał poza Kosów. Znów zanurzał się w gospodarstwie i w pracy powiatowej, żył i przejmował się życiem wsi, gromady i powiatu. Opowiadał panu Władysławowi sperspektywizowane przez odległość wspomnienia i wrażenia z podróży.
Czasami jeszcze bardziej oddalał się od świata. Co kilka lat bowiem przychodziła ciężka chroniczna choroba i kładła go na łożu cierpień. Kilkakrotnie pacjent naprawdę był bliski śmierci. Bardzo powoli przychodził do zdrowia, znów wchodził w życie, patrząc na nie z coraz większego oddalenia, wchodził z cieniem śmierci.
Przez cały czas choroby opieka żony była szczególnie czuła i drobiazgowa. Podziwiała ona męża, świata za nim nie widziała, była w nim zakochana do końca życia. Podczas choroby i rekonwalescencji świat zwężał się, ale i pogłębiał, znów byli tylko oni oboje, Stanisław i Otylia, sami, na całym świecie, jak za dawnych, młodych lat.
Jednak w czasie tych faz choroby ciężkich, groźnych a długotrwałych, jedna ważka dla całej stannicy zachodziła przemiana. Pan Stanisław wycofywał się na wielu odcinkach z życia, a młode pokolenie, synowie wchodzili na arenę nalotami nagłymi, podobnymi burzy. Stwarzali wiele faktów nieodwołalnych, gdy równocześnie pan Stanisław był w odwrocie życiowym. Co prawda trzeba przyznać, że dzieci czciły ojca, widziały w nim spełniony ideał, choć nie można twierdzić, by ktoś z nich natężał się i usiłował iść w jego ślady. Nasz tatko, nasz tatko — mówiono o nim niemal z patosem, jakby o świętym. Tym bardziej synowie już spokojnie mogli iść wprost w przeciwnym kierunku, uważając, że ojciec zadośćuczynił wszystkim wymaganiom ideału. Czcili ojca podobnie, jak niektórzy raubritterzy czcili świętych za to, że już za nich wszystkiego dokonali i przeto niejako pozwolili im żyć życiem, jakie im się spodobało. Synowie pana Stanisława nosili zawsze przy sobie, jakby świętość, fotografię ojca, podobnie jak raubritterzy mieli przy sobie relikwie świętych. I podobnie jak ci wzywali świętych o pomoc w swych niewybrednych wyprawach, tak i młodzi pankowie zwracali nieraz nabożne myśli ku ojcu w chwilach niekoniecznie stosownych. A dziwna rzecz, pani domu tak rozkochała się w temperamentach swych synów, jesz-