Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/496

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie do dziś dnia serdecznie wspominają starego księdza, który umarł blisko siedemdziesiąt lat temu.
Do przyjaciół dziedzica wypadnie zaliczyć długoletniego służącego pobereżnika Iwanka Matarżuka. Od czasu powrotu ze służby wojskowej a raczej z niewoli pruskiej, aż do końca życia trwała jego symbrilla. Wkrótce po osiedleniu się zawarli tę umowę. Iwanko chociaż młody, był to człek doświadczony. Przed służbą wojskową, mieszkając na Bystrecu był strzelcem i myśliwcem zawołanym. Wojna i pobyt w niewoli pruskiej, dokąd dostał się ranny w bitwie pod Sadową, także niejednego go nauczyły. Po powrocie ułożył pieśń o Berlinie, którą potem cały Bystrec znał i śpiewał. Oprócz podziwu dla tężyzny i mocy pruskiej, nie ukrył Iwanko, że gdy popatrzył z boku, zobaczył, jak to tym tęgim żołnierzom kręcono i wykręcano uszy, niczym białą włóczkę na nogę. Niepojęta rzecz u tak oświeconego, zdawałoby się chrześcijańskiego narodu! Pieśń zaginęła, ale tę właśnie dziwną zwrotkę o uszach pruskich żołnierzy zapamiętali starzy ludzie.
Tej wiosny po objęciu służby, dokonali objazdu lasów na Bystrecu i pod Czarnohorą. Iwanko, znający wyśmienicie puszcze czarnohorskie, pokazał po raz pierwszy dziedzicowi jego własne lasy, lasy z pierwowieku toporem nie ruszane, a wśród nich prastary kiedrowy bór na uroczysku Doboszowym. Pokazał mu także zakątki leśne i wertepy, w których może jeszcze nie było stopy człowieka. Pięli się razem za zielem na skalne ułogi czarnohorskie, wciskali się tamtędy wąskimi stromymi skalnymi rynnami, którymi spływa ze szczytowych źródełek mroźna woda, to szepcąc po wierzchu, to kryjąc się pod płytami i bulgocąc głucho. Żadne stworzenie żywe nie pcha się tamtędy w te cieniste nory, między zlodowaciałe kruche głazy piaskowca porośnięte śliskimi mchami, napęczniałymi wilgocią trawami, pokryte porostami wełnistymi jak kożuchy potworów o barwie zielonkawej, krwawo-koralowej, rdzawej. Spotykali tam tylko nieduże żabki o stonowanych, żółtawo-błotnistych wzorach na grzbiecie. Żabka taka, żyjąca w lodowatych strugach pod szczytami, gdy usłyszy głos ludzki, ucieka i skacze w niewiarygodnie wielkich susach. Tam to pokazywał Iwanko Matarżuk, wysoko na skałach, wiszących nad głową, szczeliny ciemne, rzekomo wejścia do prastarych komór, kryjących skarby.
Przybysz długo spoglądał ku czarnym czeluściom. Nie można było z dołu rozeznać, czy są płytkie czy głębokie, czy rozga-