Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze ktoś miałby tu prawo większe ode mnie. Kto był tam w Rachmańskiej krainie — odpowiedział tajemniczo pan Władysław. — Zaraz przemówi Maksymko.
Słuchacze przesuwali się tędy i owędy. Słońce grzało jeszcze silnie. Ci co nie zdołali ukryć się w cieniu ocierali pot z czoła, szukali cienia.
Gdy umilkły oklaski i wiwaty rzekł pan Władysław:
— A teraz posłuchajcie jeszcze i nie dziwcie się, że tak mówię. Jest tu ktoś kto powie nam wieści z samej krainy rachmańskiej. Osobliwą tu mamy sposobność i chwila stosowna.

3

Maksym od wielu lat mieszkał samotnie pod Czarnohorą w ustronnym zakątku niedaleko źródeł Marmurowego potoku. Dochodzi się tam wąskim jarem i za lasem jaworowym, gdy idąc w górę nie oczekuje się nic prócz lasu, ukazuje się mała łączka lasem otoczona. Miejsce to zowią Jaworzem. Tam stała chatynka pustelnika.
Maksym po połoninach i podczas prac przy sianie albo wśród nocy pogodnej, wśród milczenia garstki zebranych głośno modlitwy odmawiał. Czasem na uroczyste święto czytał ludziom Ewangelię. Poza tym mówił mało. Nie był żadnym powiastunem, co to lubi błysnąć opowieścią, zadziwić ludzi, oszołomić ich jakby winem i miodem napoić. Maksym przeciwnie całymi wieczorami w kolibie przesiadywał i ani słowa nie wyrzekł. Za to kiedy przemawiał słuchali wszyscy. Wiedzieli że wielka korzyść z tego będzie, także dla zdrowia, dla życia ludzi i chudoby. Bo jak mówiono, już samym spojrzeniem leczył i ratował ludzi i zwierzęta.
Zaproszony przez Fokę przybył na wesele. Po raz pierwszy od wielu lat był w tak wielkim gronie. A po raz pierwszy w życiu dostał się w towarzystwo ludzi tak różnych sfer, stanów i krajów. Unikając tłumu siedział na uboczu, oglądał przyrządy meteorologiczne, wieczorem długo patrzył przez lunetę, przesiadywał w bibliotece z Iwanem Frankiem, który mu pokazywał i objaśniał obrazy i książki.
Na wieść o tym, że Maksym przemówi, cały lud zaczął się cisnąć na dziedziniec. Wiele spośród osób, które miały już odjeżdżać, zatrzymały się umyślnie. Niektórzy czekali tak przy powozach obok koni. Umilkli wszyscy, kiedy gospodarz i pan Władysław wyprowadzili Maksyma z biblioteki na ganek.