Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

du błyszczał smukły orzech. Uszczęśliwiał odświętną pożegnalną strojnością — każde oko ludzkie. Pomiędzy drzewa, pomiędzy krzewy trawniki i kwietniki wiły się i kręciły usypane niedawno piaskiem suche dróżki i ścieżki ustrojone przez wiatr, usłane liściem i płatkami róż. Stąpało się po nich miękko i cicho.
Jesienny błękit głęboko oddychał — rytmem nadziei. Lecz nie starczyło śmiertelnym czasu, zbrakło im tchu, by do końca dosłuchać choćby pierwszego wahnienia. I błękit jak zegar, zanim wahadło dobiegnie do kresu, tymczasem ronił dzwoniące szelesty, niepostrzeżenie siejąc rosy ufnej tęsknoty.
Przestwór był pełen odlotu, cisza napełniona skrzydlatym ruchem.
Od kiedy ucichł wiatr otworzyły się znów szlaki powietrzne dla skrzydlatych wędrowców i gości. Wyczekawszy dzień i drugi — odważyły się w końcu.
Jesień wieloma tysiącami skrzydeł unosiła z naszej ziemi wszelakie postacie życia. A choć odlotne ptaki swobodnie a niektóre z nich wcale mądrze sterowały, im dalej leciały tym tężej zapewne napinała się ciągnąca je z powrotem cięciwa — tęsknota.
O wiele dawniej zamilkły, potem całkiem znikły z lasów śpiewające podmuchy ciepłego południa: zazule odleciały niepostrzeżenie. Jesiennym dreszczem zaszeleściła starym ludziom myśl o przyszłości: a czy nam raz jeszcze zakuka zazula.
Później odleciał najlotniejszy z rodów skrzydlatych. Lud ruchu i tańca. Bez niego nie rozpląsane powietrze i nie radują się pląsami wody. Dokładnie w ostatnim dniu sierpnia jaskółki zebrały się nad Czarnohorą do odlotu, jak zwarty taneczny rząd. Pod opustoszałymi strzechami chat młodym parom małżeńskim pozostała po nich pieśń weselna: szanuj mężu żonę w chacie jak jaskółkę w strzesze.
Potem przeleciały kto wie skąd dzikie łabędzie, nie dla każdego dosłyszalne, jak gongi z głębi niebios dzwoniące żałością tajemnicy. Następnie bociany, gazdowie młak i bagien podgórskich: każdy osiadły z rodziną, o charakterze znanym, z adresem wiadomym całej okolicy. Jednak nie tylko tu należały, każdy do swego domu. Zrzeszyły się rozważnie, wyruszyły po wielu dumach, ćwiczeniach i sejmach. Któż wie kędy podziały się najpłochliwsze śpiewaki — słowiki, dzikie gołębie?
Drugą falą odpływały teraz: w wieńcach żurawie, stąd nazwane może iż „żurba“ — co znaczy troska i skarga — dźwię-