Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ciemny Lucyfer żegnał się z Sejmem Sfer:
— Zanim zniknę w świetle, chcę podziękować Wysokościom za to, że tak długo byłem uprawniony do przeczenia, do zrywania świetnego Sejmu. I za ostateczne wchłonięcie mego westchnienia. I tylko jednego pragnę: ukryć w mym cieniu, bo gdzież indziej, cień wstydu, który przylgnął do tych, co wyklinając mnie, wyzywali Pana, już tym samym, że chcieli Go usprawiedliwić za pomocą mnie: „Wszystkiemu winien on — Wąż!“ Tych którzy mnie, przeczącego syna Światła, przezwali Diabłem, Czartem, Belzebubem, Płazem, i któż by to wszystko zliczył, prorokując, że nikt inny, tylko właśnie człowiek nadepcze mnie stopą jak węża, powlecze mnie na postronku jak psa. A idę za nim, brat starszy, który od młodszego uczy się najnowszych objawień, za to, że go kiedyś uczył abecadła. Mój cień cierpliwie pochłonie wszystką czerń bluźnierstw, a Pan nie potrzebuje usprawiedliwienia.
Łuski ogarniające światło u powały niebios rozwijały się jedna za drugą, skręcając się w różowe zwitki. Odsłaniały jądro niebiańskiej Cebuli, przez którą prześwietlała, potem buchała promieniście zapachami Róża. Oddech Pana rozszerzał się rozziewem zorzy północnej. Wdychał ściskając, wydychał ogarniając, znów wdychał coraz potężniej. Oddech Słowa docierał zewsząd:
— Dzieci wędrowne, wędrujcie ku mnie. W wędrówce pokora i litość dogonią światła w ucieczce, światła tułacze, światła uwięzione w topielach ciemności. Z pokory wyłuska się ufność, zapędzi się w głębie siecią ratowniczą, ocali światła. Ostatnią łuskę, gdy odwinie litość, odsłoni się wam w jądrze jej współżycie. Sięgnijcie korzenia, ujmiecie lejce wierzchowca światła, co wydarł się cwałem w przepaście. Współżycie zbuduje zaporę na coraz dalszych przepaściach dla świateł jeszcze nie zrodzonych. A potem zstąpcie przez nurty tęsknoty na drugi jej brzeg i by dojść do ujścia tam, gdzie zlewają się obie tęsknoty. Ani tu nic, ani tam nic, tylko dwie tęsknoty wspierają się wzajemnie. Gdyby każda z tęsknot siebie uznawała tylko, miałaby drugą za nic. Lecz one obie wydzierają się ku mnie. Jedna — tęsknota brył wygasłych w ciemni, druga — tęsknota świateł utopionych. Pierwsza — pogięta brzemionami, kręta, jej krople i strugi zwołują się szeptem, budują podskalny nurt ofiary. Druga — tęsknota strzelista, podstawcie zwierciadło, z ucieczki jednym odtryskiem światła wróci ku mnie.
Człowiek szeptał: