Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zmartwienia z waszej kałuży, ani też przerażenia wasze takie, jak to moje: „Gdyby Jedyny był w mojej mocy tak jak ja w Jego...“ Cios za ciosem mnie przeszywał: „Jest, jest, jest.“ Deszcz piorunów bił we mnie: „Jest, jest, jest.“ Być z Niego, a nie być Nim, nie znać, zapoznawać Jego, aby utrzymać się w norze. Oto moje przerażenie. Ale skoro już tak oślepł wasz lęk, przejrzyjcie przynajmniej jak tutaj przystało, padajcie, chwalcie Pana jak Wyspy, jak Trony, jak Sfery, jak cały nasz Ród Świateł.
— Gdzież mnie do nich! Jam tylko człowiek. Lecz dobroczyńcom nie pochlebiam, największe szczęście, że mnie zauważyli. Wdzięczność mnie zalewa, zachłystuję się, przypomnienia wstają jedno za drugim. Pan świecił łaskawie, a bardzo ostrożnie, oszczędzał mnie, a Rabbi Sámael odwrotnie, dużo honoru mi świadczył. On to zawieruszał, potrząsał, byłem już bliski obudzenia, a on otwierał księgi Talmudów. Wtedy tak mnie straszył nicem, nawet dwoma nicami, że przekłuty podwójnie i na wskroś, jęczałem: „dajcież mi zaraz to nic, nic przynajmniej rożnem nie przekłuwa, na pal nie wbija“. Ale czyhano na moje obudzenie. I dla kogo to wszystko? Dla ostatniego. Gdybym nie wiedział, że jestem w niebie, myślałbym że ze mnie żartujecie. Rumienię się jak glina wybrana i w ogniu ulepiona na naczynie. Bo co ja jestem? Co najwyżej całkiem zwykły kłopotnik, taki co wciąż się martwił, a każda dobra chęć ciemnością padała mi na oczy. Martwiłem się czym nie trzeba, rozpaczałem najwięcej kiedy trzeba było się cieczyć, a potem cieszyłem się, i wiele za późno. Minutę przed końcem zobaczyłem, że nie zauważyłem największego zmartwienia, ani największej radości. Życie moje zaczęło się przed chwilą.
— Człowiecze — szeptał Sámael — czyście wy naprawdę wieczne dziecko?
— Właśnie — zgodził się Ostatni — co pomyślę, to głupio, a co powiem, to zamurowania godne, aby wiatr, broń Boże, nie rozwiał po świecie. Na dobrą sprawę nie obraz jestem, lecz obraza boska wcielona, a śmieszny tylko z łaski i dla zachęcenia. Bo rzetelnie mówiąc, rabbi Sámaela — także obraza. Bo gdym zapychał nos w Talmudy, trząsłem się, że syn światła Sámael po to się głównie uwija, aby mnie zawieruszyć, mnie straszyć, i nic lepszego nie ma do roboty. Śmiech! Dopiero gdy zmiarkowałem, jaki-m jest śmieszny, wdarło się we mnie światło nawałnicą, przemoczyło każdą cząstkę mej su-