Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w błędzie, a kto stojący — bez błędu. Lecz ten kto brnie, kto jest kimś, czyż nie jest błędem tego, kto go stworzył i posłał?
— Jakżeż to rozumieć, czyż wy jesteście błędem Pana? Czyżbyście nadal —
Czerwona Gwiazda syknęła:
— Wam wszystkim wydawało się, że mnie się tak wydaje, a co znaczy „wydawało“ się? To, czego ja wam użyczałem do wydawania. Nawet teraz zastawiłem wam taką pułapkę, która nazywa się „każdy“. Gdzież jest coś takiego? Tym bardziej, że co innego każdy, co innego ktoś, a co innego Pan. Jak widzicie — próbowałem, tak, no i tą próbą wygnałem się troszeczkę...
— Troszeczkę? W Talmudach także jestem ostatni, ale nas najwyraźniej pouczano o was inaczej.
— Naturalnie, że troszeczkę, a dla waszych mierników to wieczność. Inaczej nie wytrzymałbym. Pomyślcie, Reb Ostatni, dwa skrzydła, rwące odwrotnie, jedno ku Panu, a drugie ku głębi. A wy powiadacie: „pouczano“. Któż pouczał? Wszystkie Talmudy ode mnie, przyjrzyjcie się ile odwrotnych opinii kłębi się w nich i syczy na siebie wzajemnie. Wygarniając pewną okoliczność z najdalszej głębi, nawarzyłem także tego, że ludzie pchali nosy do podstaw snu, w którym byli śnieni, rojąc, że je podważą.
— „Podstaw snu, w którym byli śnieni“? Oślepiacie mnie.
— Reb Ostatni, sławicie mnie, że byłem nauczycielem, wyobrażacie sobie, że na tym koniec, a to łatwizna, to było spotkanie dzienne. A dokonałem wielkiego odkrycia: żywiołu snów. W nich odskocznia ku najdalszej głębi. Śniący jest tylko dla siebie, ha, jeszcze nie odcięty, lecz bądź co bądź odgrodzony od Tego co — — Czyż nie zauważyliście mnie nigdy nocą w swoich snach?
— Jakom żyw — nigdy!
— A może pamiętacie taki sobie sen: gdyście „coś“ zbroili, ha, widocznie jakąś największą zbrodnię, lecz nie troszcząc się wcale czy to prawda, czy nieprawda, uciekaliście przed siebie w rozpacz bez ścian, bez kątów, bez schowków, byle tylko ratować swoje cenne cielesne flaki, gdyż zewsząd ścigali was ludzie ciemną, jednomyślną i świadomą a nieubłaganą nienawiścią, a gdzieś tam w kąciku tylko nieśmiało tliła, a wciąż uciekała od was słabiutka i niepewna tak zwana litość.
— Pamiętam, i cóż z tego?
— A może pamiętacie taki sobie sen: kiedy wszyscy od