Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/370

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zaklinam was, ludzie, zrozumcie. Nie znieważajcie cerkwi, ofiary siekierami. Tajemnicę wielką dosięgłem. Nie zginę. Tu oczyszczę się i wstanę lada dzień na nowo. Tum jak Synyci — dla wszystkich. W większym tumie młody, omyty — swobodny. Nie bierzcie grzechu na siebie.
Tłum umilkł, znieruchomiał. Kobiety zamykały oczy i uciekały. Trzeszczały już smolne i twarde bierwiona kiedrowe. Skrzydła płomienia sięgały pod dach. Tylko wiszczunki wyglądały jeszcze spokojne, nienaruszone, z otocza skrzydlatych płomieni. Potem wiatr z Czarnohory przypłynął. Czarnohora leciała na skrzydłach, leciała rozpętywać ogień. Wiatr śpiewał wraz z płomieniami, kołysał je i tańczył z nimi radośnie i zakrył, obmotał wszystko dymem. Z cerkwi jeszcze śpiewał Łukjen. Potem głos jego zgasł w wytryskach płomienia. Tymczasem wzmagał się wicher. Przywiał chmury, leciały prosto ku Hromowej.
Około południa ulewny deszcz zalał dogasające zgliszcza. Ani kości ani śladów Łukjena nikt nie znalazł. Wśród carynek czerniała plama zgliszczy i pachło jak watra.
Łukjen był swobodny, wykąpany, odmłodzony.

Taka to opowieść o mistrzu Łukjenie. Jak go żarły wspomnienia, wykąpała choroba, oswobodziła męka a odmłodziła ofiara.
Na Petra w nocy, czy w Synyciach czy na Czarnohorze, gdy idzie człowiek, co złamał topór i co rzucił wrogom i wiatrom do wody — co rozszerzył serce, oswobodził się — widzi skrzydlaty tum płomienny. I wtedy do końca niech ze swobodą oczyści się, odmłodzi. Otuli się białością mięciutką jak dymem watry kiedrowej.
Na wysokij połonyni tepłyj witer wije.