Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Filko pozostał sam. Mała szczebiotka wnuczka klęcząc u jego stóp z trudem usiłowała dźwignąć stracha.


∗             ∗

Według starego zwyczaju sądkowie powinni byli wyjść na połoninę o świcie. Sąd musiał się odbywać na połoninie, a nie w lesie ani w pobliżu lasu. Bo pole to przyjaciel, chowa tajemnicę, a las to kto wie — jak kobieta, może być taki i taki, ciemny, niepewny, sam nie wie co w sercu jego może się kryć.
Strony prawujące się winny były przynieść jedzenie i ugaszczać sądków. Zwyczajnie przynoszono jeszcze drewnianą baryłkę miodu. Ale tę otwierano dopiero po ogłoszeniu wyroku lub po pogodzeniu się stron.
Jeszcze nie dniało, a Filko już wychodził wołoskim płajem na Skupową. Filko wyszedł sam, bo żałował budzić wnuki. Prowadził za uzdę kobyłę zamiast jechać, bo mu żal było, że koń się zmęczy idąc pod górę. Gdy tak przechodził przez las, spłoszone głuszce łopotały skrzydłami uciekając parę kroków. Już był na górze, kiedy lekka różowawa jasność ukazała się nad Synyciami. Na połoninie było pusto i mroczno. Lecz nie była to już ciemność nocy. Ciemność rzedła. Góry widniały naokół jak czarne masy. W pobliżu powoli z ciemności wyłaniały się czy jakby wychylały się z ciemności trawy i kwiaty. Lada chwila dzień miał wykwitnąć.
Filko rozglądał się ostrożnie i spokojnie, puścił konia na paszę, a sam siadł na grubym liżnyku wśród traw. Powoli zaczęło zorzeć nad Synyciami. Daleko w trawach świegotały skowronki. Filko zadumany to patrzył na trawy rosiste, to uśmiechał się zaledwie dostrzegalnie do różowiejącej zorzy. Gwiazda pasterska migotała gorąco na wschodzie. „Ej jakżeś ty krasna, Boża świetliczko anielska“, rzekł Filko półgłosem. I drzemał po trochu.
Już podchodziło słońce, a jeszcze nikogo nie było na połoninie. Wreszcie czerwone radosne słońce ukazało [się]. W dole [w] lesie słychać było gwary, widać że zbliżali się sądkowie. Lecz Filko nie zważał na to. Ukląkł na liżnyku i z oczyma pełnymi łez witał słońce. Głośno mówił: „Ojcze nasz, Słoneczko“. Głosem cichym dodawał: „Boże święty, od Twego ołtarza przez wiszczuna świaszczennika swego, słoneczko złote, błogosław światu. Ręce wyciągasz świetliste nad naszymi gło-