Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiatr jednak nie dał za wygraną. Obudził Niunia. Rozpieszczony najwięcej przez samą Babcię kilkoletni Niunio, jak zwykle od razu i to bez skrupułów zaczął krytykować wszystko, powtarzając różne zdania zasłyszane zapewne poza plecami Babci: — A to wariatki! Pozawijały się w samo południe! To Babcia wszystkiemu winna! One same nie takie durne. Nie chcę tych szalów, nie potrzebuję! Joj, jak tu śmierdzi ta wódka francuska!
Babcia wpatrywała się w Niunia nie tylko cierpliwie, nawet czule. Napięte przesadną odpowiedzialnością usta rozluźniły się powoli: — Co za chłopczyna — ważko szepnęła i dodała głośno — chcecie trochę rozgarnąć szale? Wszyscy zaprzeczali gorliwie, gromili przy tym Niunia strasznym wzrokiem. Matka Niunia rozpaczliwie zaciskała usta z niemą a bezradną groźbą. Miało to ten skutek, że Niunio wykrzywiał się wszystkim i za porządkiem małpował miny niefortunnych pedagogów. Babci pocieplały oczy. Rozszerzyły się, nagle zajaśniały. Ale jeszcze się trzymała. — Uf, uf, uf, duszno! — wykrzykiwał Niunio coraz głośniej i zuchwałej — otwórzcie okno! To bardzo przyjemny wiatr.
Pani Zuzanna zgodziła się poważnie: „Tak, rzeczywiście, wiatr orzeźwiający. Właściwie świeże powietrze — to zdrowo“. Jakby oswobodzona od brzemienia odpowiedzialności i troski, Babcia oglądała już sobie świat przez otwarte okno. Nawet na harce wiatru nie patrzyła wrogo, lecz uważnie, i ciekawie, prawie jak na ruchy tancerza. I wzrok jej podążał, za lotem wiatru, jak niegdyś, bardzo dawno, jej wierzchowce. Prawdopodobnie gdyby kto mógł w tej chwili zaglądnąć przez jasne oczy do duszy dzielnej Babci, dojrzałby tam takiż krajobraz i tak ciepłą jesienną pogodę jak naokoło na świecie. Opamiętała się jednak znowu. Dla ostrożności zwróciła się do pozostałych: Otulcie się może? — Ależ jedźmy prędzej — domagał się znów Niunio natrętnie — wujcio mówił, że nasze konie idą jak świnie na jarmark. A Babcia to — Coś jakby lęk przeleciało przez wszystkie oblicza. Czy nie za wiele tego?
W oczach i na obliczu Babci zafalowała jasność. Mocowała się przez chwilę ze sobą. Wreszcie prysnęła śmiechem. Śmiała się Babcia głośno, serdecznie bez hamulca, może tak jak kiedyś, dawno. I wiatr dolatywał, śmiał się i chichotał. Była to zachęta nie lada. W końcu śmiali się wszyscy. Nie wiadomo kiedy głośny śmiech i gwar rozszerzył się na wszystkie po-