Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Gdzie jest wśród gwiazd pewność taka jak ta, którą położyłem w Tobie?“
Więc gdy nie wiemy, o czym wtajemniczał się z Jedynym, wierzmy, że w cierpieniu i męczeństwie był spokojny.
Ale nigdy, jak długo góry będą stać, jak długo Czeremosz będzie rozszumiewać się coraz to nowymi kaskadami górskimi, jak długo jasiony będą ocieniać Waratyn — nie zgaśnie złoty uśmiech cienistych, głębokich oczu Racheli. I świat ten musi je wyczarować na nowo, a wy, ludzie dobrzy — gazdowie prawi, gdzie spotkacie choć promień podobnego spojrzenia, zdejmcie śmiało kapelusz bez dumy, podejmujcie — kochajcie ten uśmiech, nie dajcie, by wietrzyk zbyt chłodny nań powiał.
I także wtedy ludzie to tak samo przeżyli i odczuli. Jeszcze nim zjawił się sam Jekely, przyleciał z Hołów stareńki Wasyluk — płakał i zawodził jak matka za [własnymi] dziećmi. Pożółkł, zmarniał i jakby rażony boleścią ledwie wlókł nogami. A potem skrzepił się, siadł na konia, wspiął karosza i wielkim głosem łkając wołał: — Ludzie wierchowińscy, bratkowie, bracia chrześcijanie, druhowie, pobratymi serdeczni, schwytajcie zbrodniarzy, nie dajcie, ścigajcie, doganiajcie pohanych winowajców niechrystów. Sława nasza w prochu — w błotach kędziory złote. Gdzież jesteś, synku mój, Dmytryku słoneczny! Nie stało ciebie tutaj i doli, cześci nie stało.
Rozeszli się posłańcy. Poszedł głos po górach. Uderzono w dzwony. Zagrały, zawodziły trembity i rogi żubrowe z wszystkich połonin sławę, pokój duszy i pamięci świętej, Racheli i dzieciom żydowskim, a wieściły pogotowie, śpiewały na trwogę i na pościg za bezecnym zdrajcą Kwiatkowskim i dzikimi napastnikami.
Posiodłali konie, siadały baby, starcy i wyrostki, gdyż młodzież wiadomo albo w rekruty zaciągnięto albo uszli z Dmytrem. Nawet wnuczka Wasylukowa siadła na koń. I ruszyli wszystkimi płajami ku węgierskiej stronie. I przez Białą Kobyłę ku Kostrzycy, Danceszowi i przez Kryntą ku Suligułowi.
I gdzieś daleko za Stohem dopędzili opryszków górskich. Zaskoczono ich, gdy dzielili ormiańskie złote pieniądze. Z ostrożności daleko od lasu siedząc na rozległej jasnej carynie, ale nie rozstawili wart. I tam dzielili między siebie ormiańskie złoto. Mimo iż otoczono polanę, nie zdołali wszystkich schwytać, a ujęto tylko kilku, w tej liczbie przede wszystkim zdrajcę Kwiatkowskiego.
Zapewne nikt nie powie, aby się z nimi obchodzono delikat-