Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dmytro i Jekely. Najwięcej ciągnął ich jakiś płacz dziecinny z głębi jaru.
Dmytro domyślił się, że to któraś z dusz głodujących. Rzucił jej garść ziarna w przepaść. Płacz ucichł.
Jekely powiedział cicho:
— Gdybym nie miał powołania, każdy krok roztrząsłby mnie ze strachu.
Ciemności były bez szarości, bez jednej smugi mniej czarnej.
Dopiero gdy ścieżka się skończyła i przybyli do gładkiej, wysokiej skały, dwa wielkie słupy ukazały się po prawej ręce w wolnej szarawej przestrzeni. Czekały aż któryś ze śmiałków przelęknie się. Wtedy — tak opowiadano — padają nań, miażdżą, potem znów się podnoszą.
Dmytro zapukał do skały trzy razy. Spętany głos wydarł się ze skały:
— Kto jesteście? Jeszcze nie czas.
Jekely wypowiedział słowo.
Padło w przepaść i poszło burzą po lasach w dole: Rachmani bne rachmani...
Zadrgały skały, rypnęły podwoje.
— Gołębiej, światowej księgi nikt wynieść nie może. Gołębiej, dawidowej księgi nikt nie dotknie, bo ręka mu zatrzyma się i zgłazi. Tylko zapach księgi go ogarnie. A z niego jak z chmury światło, wynurzy się pismo światowe. Z gołębiej księgi jedno słowo może wynieść kto dopuszczony do niej. I każdy inne. Dwóch pustelników nie natrafi na to samo słowo. Na jedną stronicę księgi gołębiej starczy zaledwie całego życia pustelnika. Ileż razy musi w wędrówce powracać tu, by przeczytać księgę. A jakimże cudem i ileż iskier stopił w sobie Mistrz imienia niewypowiedzianego, że poznał księgę. — —
— Jakie jest twoje słowo? — zapytał Dmytro.
— Nie zabijaj — największa tajemnica —
— To tajemnica? — zapytał Dmytro zdziwiony — ksiądz to mówi co niedzieli. Patenty urzędowe nudzą i grożą. Każdy kucki mieszczanisko krzyczy: nie zabijaj — by mógł spokojnie zabijać psy i łupić skóry. Woła na pomoc księdza, patenty i szubienice. Nigdy nie miałem ochoty zabijać, nawet broniąc się, ale to mi nie mądrość.
— To nie ta sama nauka, Wasyluku. Z zabitym twój los związany. Zabity człek idzie w ciemność, nie dojrzał jak kłos zielony lub zgniły, nie związał promieni słońca dla dalszego