Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jednak porady to on mi żadnej dać nie umiał. Tylko mówił, żebym się uczył, bym Ewangelię czytał, to mi przyjdzie wszystko ze siebie. Bo to wszystko — powiada — w sercu człowieczym jest schowane, zawarte. Ale trzeba bardzo być cierpliwym, trzeba się modlić. I tak samo na zymarce, na połoninie. I pod Cerkwami, w jaskiniach, jeśli tam będę. A dalej — to on sam nie wie, bo jest tylko biedny śpiewak. Wie tylko, co w sercu ludzkim się dzieje.
Pocieszył on mnie. I pouczył, dużo pouczył. O różnych ziemiach, o krajach opowiadał i o ludziach, o narodach. Jako to różne wiary są na świecie, a wszystko od Boga dane. I do Boga się ciśnie wszelka wiara, wszelaki naród. Tak jak chudoba zbłąkana głosu gazdy albo trembity w debrach wyczekuje, doczekać się nie może, bo tu naokoło Niedźwiedzia i Wilcza puszcza a noc czyha.
Jesień przyszła; panowie odjechali, znałem już czytanie, czytałem Ewangelię. Co dnia do świtu czytałem. A już i dużo bez książki umiem sam powiedzieć.
A kiedy chudoba zeszła z wysokich połonin, posyła mnie ten bouhar dworski na zymarkę na Synyciach.
Tam całą jesień do Bożego Narodzenia byłem sam, samiuteńki, z chudobą tylko. Książki ze sobą nie brałem, bałem się zniszczyć. Bo to i złe różne paskudztwo włóczy się puszczami. Mogłoby się na świętość zawziąć i książkę spalić, albo znieważyć.
Nieraz wieczorem przed snem, przy watrze siedzę. Wichry hulają, rzucają zymarką, drzewa chojary trzeszczą, łamią się. Krówki obok mnie w stajence pod jednym dachem. Pójdę ja do nich, nakarmię je sianem, soli im daję. Liżą one ciepłym językiem moją dłoń, chuchają na mnie jak na swoje dziecko. Spokojne i beztroskie. Wzdychają — modlą się i one. A ja potem wrócę — bywało — do watry. I raz w raz przepowiadam sobie osiem błogosławieństw, które Zbawiciel na górze do świata całego posłał i jak zboże święte zasiać kazał. I także to jedno słowo wspomnę, które Nauczyciel Boży pozostawił dla wszystkich tworów, które zdolne rozumieć odezwanie Boże:
W DOMOSTWACH OJCA MEGO JEST MIESZKAŃ WIELE — to znaczy, że dużo jest chat niebiesnych.
Przyszła wiosna, ja znów na zymarkę wyszedłem sam — samiusieńki. W lasach śniegi trzymają się mocno, jak puchy i poduchy, człowiek i chudoba w śnieg głęboko się zapada, ale na górze słońce jasne, promieniste, ciepło — bliżej nieba.