Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z katorgi sybirskiej. Znajomości w Galicji prawie nie miał. Takie życie wyrobiło w nim pamięć swojego rodzaju. Miał czas myśleć o ludziach, o znajomych i o nieznajomych (a myślał i pamiętał z życzliwością). Przypisywano to także potrzebie serca, wynikłej stąd, że nie miał rodziny, a raczej, że z najbliższą rodziną, która pozostała gdzieś na Litwie w rosyjskim zaborze, nie mógł się widywać ani komunikować. Jak dobry duch zagadnął kogoś, powiedział coś cichego, dobrego, czasem coś pocieszającego. Czasem przywiózł komuś jakiś upominek niewielki a pomysłowy, albo spełnił jakieś życzenie wypowiedziane przypadkowo czy nieopatrznie. I już znikł, już go nie było widać. Albo niewidzialnie, także dla ludzi mało znajomych, coś załatwił, urządził coś tak miło, życzliwie. Łatwo było poznać czyja w tym ręka.
Pisywał wcale często listy, krótkie i długie listy, wyraźnymi jakby w druku oddzielonymi literami. Do najbliższych przestrzennie znajomych — z Żabiego do Krzyworówni lub Jasienowa — posyłał częste bilety. W całej korespondencji zdania często przetykane myślnikami, nie dopowiedziane. Lubował się w średnikach, po których następowało miast zdania — jedno słowo. Obrazy plastyczne w wyrazie, symbole zaledwie zaznaczone. Wiersze przejrzyste jak blask Pani Seleny. Te listy to zwykła gawęda, co płynie z życzliwego humoru, ze swobody ponad los wzniesionej.
Nawet gdy został dyrektorem majątków leśnych Fundacji — mieszkał w jednym pokoju. Stary duży fotel, dużo papierów, stare listy rodziny przypadkowo przywiezione z zaboru do Lwowa (w mniemaniu, że to papiery powstańcze) — i z żywych istot stary czarny kot zwany Kamiński — to była jego fortuna.
Czasami, niezmiernie rzadko, gdy była potrzeba i to z przyjaźni tylko, występował w większym towarzystwie. Ożywiał się wtedy nadspodziewanie, elektryzował obecnych dowcipem i niezwykłym umysłem. Widać w nim było człowieka wielkiego świata. Jednak kto go znał, oczekiwał, że lada chwila ulotni się i zwieje jak w spienionej wodzie Czeremoszu seledynowy blask Pani Seleny. Tak nazywał pan Władysław księżyc. Interesując się wierzeniami huculskimi, sławił ich dworność wobec ciał niebieskich, tych widzialnych dostojników dworu niebieskiego, które jak sumienie, sumienie piękna, czuwają, by człek, przynajmniej w ich świetle, zachowywał się dostojnie. W fragmencie wiersza powiada pan Władysław sam o sobie: