Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A co dalej? Niech inny się mozoli.
Wpatrzył się w Semienennyka. Semienennyk przysunął się bliżej, patrzyli obaj na siebie. Stary przybliżył laskę do oczu, szukał w niej czegoś, mruczał. Mocno a potem jakoś drapieżnie prawie spojrzał na Semienennyka. Znów wołał z głębi piersi:
— Oj, korci cię brzemię twoje? Zrzuciłbyś je? Ciągnie cię tuha wełyka? Do dziadów cię ciągnie. Czekaj! Siedź cicho, na byle wodę się nie pchaj — Dziad zakończył cicho — bo grzech będziesz miał! Dolę utopisz!
Uśmiechnął się pogardliwie. — No, zdrowi bywajcie, lubietka! — rzekł w końcu.
— Daj Boże myrno, Dziadeczku!
Tuląc do piersi dzban i idąc w kierunku słońca, dziad po kilku chwilach znikł wraz z krukiem za pagórkiem.

4
JAR WARATYNU

Gdy zniknął dziad, nie mówiono o nim na razie. Bjumen zakrzyknął: „Hou-hou — w drogę panowie-towarzysze!“ I zaraz zaczęto się krzątać koło koni.
Zgartywano otawę z ziemi, ściągano worki od obroku, pakowano wszystko na wozy, zapinano koniom uprząż, zakładano wędzidła, oglądano jeszcze hamulce.
Prawie gotowe do drogi były wozy, gdy spoza zakrętu od strony Krzyworówni usłyszano tętent oddziału konnego. Zaświeciła miedź w słońcu i wnet rozległy się strzały z pistoletów, grzmiących jak małe armatki. Cały zakręt drogi pokrył się gęstym dymem. Obaj Lulejczuki, Krasijczuk i kilku innych odpowiadali im ze swoich „ręcznych armatek“. Tak się witali wesoło czas jakiś, aż ogłuszeni mieszczuchy, krztusząc się po trosze dymem, zatykając uszy i nosy, apelowali o zaprzestanie tej zabawy, aby konie miejskie, do strzałów rzekomo nieprzywykłe, nie spłoszyły się i nie zrobiły jakiej szkody. Tymczasem konie widocznie zmęczone nie okazywały wrażliwości. Gdy przerzedziły się dymy, fury ustąpiły z drogi. Zobaczono trzy pojazdy z Krzyworówni w otoczeniu konnych Hucułów z pochodniami, przeznaczonymi dla podróży nocą.