Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie tak jak wierzba kołysana wiatrem, zaskrzypiał. Przemówił z przejęciem do chudoby: „Haj, biedactwa, biedactwa serdeczne, nie lękajcie się maleństwa kraśne“. Modlił się potem skrzypiącym głosem:

Hospody, miłościw bądź na Twoją rosiczkę!
Na wszystkich płajach, na wszystkich płaiczkach,
Na wodach — zdroiczkach!
Przy skokach — przeskoczkach,
W skałach i debrach, w chmurkach — obłoczkach.
W zaspach, w zasowach,
W igrach wiatrowych,
W fortunie groźnej, w zawiei mroźnej,
Hospody Boże, Święta Dziecino!
Skrzydłem leciuchnym,
Rączką zorniczną,
Łaską księżyczną, słonkową zorzą,
Krówki, owieczki,
Kozy i konie,
Jałownię wszelką —
Osłoń je, Boże.

Głaskał, to znów odpędzał białe kudłate psy, zagradzające mu wciąż drogę, skaczące nań, tulące się doń. Uważnie sprawdzał stan dachów, starannie oglądał płoty i wrota, w obawie, aby wiatr nie sprzymierzył się z niedźwiedziami i wilkami.
Z innej zaś zymarki na zharach-paleniekach wypadł wyprostowany starzec Matarha. Jak widmo snuł się zagrodami pośród krów. Stał długo nieruchomy między setkami owiec, jak kiedra wśród ciemnej trzody kosodrzewiny. Ani potężny wiatr, ani łagodne światło miesięczne nie zdołały rozchmurzyć troski zastygłej na twarzy gazdy. W miarę jak zanurzał palce w runa owiec, tłoczących się wokół, jak gładził ciepłe pyszczki i nozdrza, rozjaśniało się jego lice. Krówki wzdychały, rezolutnie parskały konie, jakaś młoda owieczka zabeczała sennie. Nad wszystkim jaśniały w pogodnej toni rzęsiste gwiazdy jesiennego nieba. Wznosiły się powoli ku szczytowi nieba, Siedmiu Archaniołów — Plejady święte. Świetlistym rojem błogosławiły westchnieniom pasterzy.
Nie było powodu do niepokoju. Ludzie i zwierzęta spoczywali dalej ufnie w kołysce wiatrowej.