To właśnie krzywda największa, że takiego człowieka nigdy nie widzieli.
Wtem Dobosz usłyszał, że księżniczka mówi. Oczy jej rozszerzyły się i ścięły. Zimne? Któż wie. Podniosła głowę i cicho a hardo, spoglądała pokornie a skądś z bardzo wysoka. Każde słowo na to, aby je zapisać, a zapisany list włożyć do Ewangelii.
— Najjaśniejszy panie, słyszałam przepowiednię o nieoczekiwanym, z nieoczekiwanego rodu i miejsca, a z takiego zawodu, który każdy potępi. Teraz zrozumiałam.
Księżniczka powiedziała coś takiego, jak mówią w łacińskim kościele. — Królestwo nasze zagrożone zewsząd, zarysowuje się od środka. Jeśli nie pospieszymy się — — A oto człowiek.
Potem książę coś takiego mówił pośpiesznie, jakby książkę czytał, po prostu nic nie można było zrozumieć. Słowa łopotały, a do ucha nie mieściły się. Dobosz pochwycił tyle, tylko dlatego, że to było zakończenie: „ze słabością skończmy, silna królewska władza, dla swawoli silna ręka, szerokie prawa dla ludu —“ (Która to słabość, która swawola i ręka Dobosz nie mógł się domyśleć.) Po czym wszyscy troje patrzyli na Dobosza aż mu zrobiło się naprzód zabawnie, potem nieswojo. Król szepnął: „tak“, po czym skinął ręką wskazując na kotarę i książę wyszedł. Po chwili trzej zakapturzeni weszli wraz z księciem prowadząc człowieka w niebieskim kapturze. Skłonili się po pas królowi i odeszli. Nowy gość zdjął powoli kaptur, skłonił się królowi, ale głową tylko i trzymał ją tak długo pochyloną. Innym kiwnął przelotnie. Oglądał Dobosza wytrwale, ni życzliwie ni nieprzyjaźnie. Dobosz dziwił się, poznał, że ten blady surowy człowiek z bródką ostrą w szerokim białym kołnierzu, spadającym na ramiona, był Żydem. Oczy gościa biegały z badawczym lękiem, a osadzały się w nieugiętej dumie. Królewski Żyd chyba, króla samego poddany a pobratym? A może żydowski król? Jakby dygotał, falował nieustannie, to z czegoś zadowolony, to znów niezadowolony. Choć wysoki i hardy, był pochylony z ciągłego zginania.
Tutaj tekst zgaduje tak świadomie, jakby Dobosz sam mu powierzył.
— Pochylony — rozumiał Dobosz — bo zginał się kto wie jak długo, idąc płaiczkiem podskalnym. Przyszedł stamtąd od sądu nieustającego, to się nazywa jakoś w ich mowie: Safed.
Król przywitał gościa jednakowo łaskawie.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/284
Wygląd
Ta strona została skorygowana.