Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



O Jeruzalem, Jeruzalem! Nowy Syonie szczęścia! Przyjdź! przyjdź!
Dusza ma krzyczy za chwilką spokoju. Coś wyciąga z jej dna straszne biedne ręce w łkającym jęku po kielich odkupienia; coś kurczy się i drga i czołga się ku stronie światła, bo dusza moja to roślina, co marznie w zimnym cieniu a tuż obok śmieje się i kipi ziemia, upojona słońcem.
O Boże, chociaż odrobinkę szczęścia! Szczęścia, chociażby szczęścia zwierzęcia: nieświadomego, bezwiednego szczęścia, słonecznie oblanego gasnącym majestatem rozumu i świadomości.
I z szeroko na zachód otwartemi podwojami stoi świątynia mej duszy, w gruzy rozbite Jeruzalem mej potęgi. Tonąc w cieniu palm stoi i czeka, aby przyjąć oblubieńca, syna upojenia Bożego, nowej wiecznej szczęśliwości.
I jak arcykapłan stoję ja, biedny syn człowieczy. Stoję na stopniach ołtarza i czekam. Z wyciągniętemi rękoma, z oczyma, nieruchomie zwróconemi ku wschodowi, stoję i czekam.
Wokół mnie wiechy palm, a, owiany falą dymu kadzideł, stoję i czekam, ja stary Symeon, aby wziąść na ręce nowo porodzone dzieciątko — nowego Pana Odkupienia.
Daremnie!