Strona:Stanisław Przybyszewski - Z gleby kujawskiej.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie nawzajem biedne łachmany ukrzyżowanego, a tłum wyje i łaje żołnierzy, że nie dosyć się nad nim znęcają, wszystko się pcha ku krzyżowi, by miotać na konającego najohydniejsze wyzwiska, opluć go, pastwić się nad nim szyderstwem i przekleństwem. Chrystus kona. A dusza wygnana z raju, oszalała z rozpaczy, błędna z lęku i trwogi, wije się w kurczach zwątpień bezsiły i niemocy. Wie, och wie, że tam Zbawiciel kona, widzi Dobro i Piękno zawisłe na drzewie hańby, ale oprzeć się nie może; nieznana, a straszna siła i żądzy opiłość pcha ją na pieszczot i rozkoszy podłą drogę.
Niema dla niej ratunku, nazawsze zamknięte wrota raju, nadzieja umarła i tylko ból i rozpacz, i szał, którym dusza chce się ukoić, a w coraz większe zbrodnie wpada, a występek i grzech płodny w grzech bez miary, bez końca.
Och zapomnieć, spalić się, spłomienić w rozkoszach, w objęciach grzechu, w strasznych pieszczotach zła, w dzikim oplocie zbrodni, niech się świat zawali,