Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na takiej piekielnie niebezpiecznej wyprawie jeńców się nie robi — tłómaczył się z cicha Grzela — ta! nie szkodzi, boć i łotrom obiecany jest raj — porca Madonna — zaklął i splunął.
— Z śmiercią jest tak — pouczał Kruk — dla siebie trzeba ją naprzód puścić, a dla innych w tyle zostawić.
— Tak jest! przytakiwał Jędroch Sroka — by one kruki i wrony też jakowyś żer miały.
Tylko Kuba Górny był markotny, jako że mu w gardle wyschło, ale ponieważ o mało co nie przewalił się o olbrzymie cielsko żołnierza, którego Wojtek, dziobnąwszy go ostrzem noża, do wieczności przeniósł — namacał przy tej sposobności na wiele obiecującą manierkę, więc wraz poweselał.
— Tu w bok! szepnął Wojtek — Trzaski tuż — tuż — obejdziemy dookoła między stodołą a stajnią wązki rów — tamtędy się wkradniemy w podwórze i będzie wesele.
— Naprzód chłopcy! Duszę Okszy przepełniała jakaś buńczuczna harda i junacka siła, jakiemś wielkiem weselem rozśpiewana buta, bo otoć podał Pan pod moc jego nieprzyjacioły, aby je z tej ziemi zgładził, i jako wstrętne robactwo wyniszczył.
Szli pijani zapachem świeżej krwi człowieczej, obładowani rewolwerami i amunicyą zabitych patroli, szli szybko, ale z największą ostrożnością, a tak byli rozbawieni, jak stado psotnych uczniaków, którzy pragną tylko jakiś figiel spłatać, a żadnej, ale to żadnej powagi, ani trwogi w nich nie było, tylko ogromne pragnienie użycia, ale już nie chytrze i z nienacka, tylko szeroko, zamaszyście: taki sobie krwawy taniec na sklepisku widnej stodoły...
Już majaczyły w przeczuć dającym się brzasku zabudowania dworskie.
Przed nim długi wyciągnięty mur.
— To gumna! szepnął Wojtek.
I zaraz przypomniał sobie Oksza, co już niedawno był wi-