Strona:Stanisław Przybyszewski - Polska i święta wojna.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dorowi w Warszawie de Pradt wskazówkę, aby Polaków równocześnie podniecał i powstrzymywał, nadzieje wzniecał, ale żadnych obiecywań nie dawał, podżygiwał ambitnych i w ostudzonych zapał wzniecał...
De Pradt nie dal się użyć do tych podstępnych machinacyi.
Ale to tylko mimochodem: wiarołomnemu Napoleonowi pozostali Polacy wierni daleko poza grób jego — nigdy Polska wierności nie złamała nawet temu, który j podszedł i oszukiwał. Nigdy wierności nie łamała, chociaż doprawdy nie miała powodu uskarżać się na wdzięczność narodów.
Gdy Rosya w 1792 roku chciała wyciągnąć na Francyę i zmiażdżyć Rewolucy swoim barbarzyńskim »walcem«, zdobyła się Polska na tą niesłychaną energię — pomna swego krwawego zadania służby przedmurza przeciw Wschodowi — aby się rzucić na Rosyę i unicestwić grożący zagladą zamach na młodą republikę. Polska skonała w straszliwej męczarni, zdradzona i sprzedana przez własnego króla i swych magnatów, ale uratowała republikę francuską od całkowitego zalania jej i spustoszenia przez hordę mongolską.
Teraz już nie było trudno dla Francyi odnieść zwycięstwo nad całą koalicyą — i cóż j teraz mogła sprawa polska obchodzić?!
Haniebne! Ani w traktacie Bazylejskim (1795) ani w Luneville (1801) Francya nie uczyniła ani jednego kroku,