Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poszedł w zapasy z ciemnością, wpił swe ogniste palce w ciemne niebo, schwytał je żelaznemi rękami i począł toczyć olbrzymie koło ciemności, coraz szybciej — ogniste palce utworzyły krąg ognia i światła, a ciemność znikała, zlewała się w ogniu, aż wreszcie na całym przestworzu rozbłysły jego do biała rozpalone ręce.
Zwyciężył, pokonał ciemność — on — czysty, nieskalany, biały dzień wniebowzięcia.
Pot strumieniem spływał mu z czoła i z wyciągniętemi ramionami, z krwią nabiegłemi oczami, z dzikim wzrokiem, stał On — On zwycięzca, tryumfator — słońce.
Posiadł szczęście.