Przejdź do zawartości

Strona:Stanisław Przybyszewski - Poezye prozą.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykrzykując chórem do każdego przechodnia: Niech będzie pochwalony! Przed kuźnią stoi wpół pęknięty lemiesz pługa. Przed czworakami siedzą parobcy, dopóki ich dzwonek do pracy nie zawoła. Ciężka burza, ciężarna zniszczeniem i śmiercią wisi nad wioską.
Burza, która jego matkę zabiła.
Widział ją, jak w strasznem poczuciu śmierci wyjmuje mosiężny krzyż, jak klęka na środku izby i rozpoczyna litanię do świętej Dziewicy z Loreto.
Dzieci tulą się przestraszone do siebie w kątach izby. Grzmot piorunu uderza w ich duszę jak ryk trąby sądu ostatecznego.
— Wieżo z kości słoniowej —
— Módl się za nami, błagają dzieci z płaczem przestrachu.
— Arko przymierza —
— Módl się za nami.
— Pocieszycielko utrapionych...
Naraz pękło niebo z piorunującym hukiem. Izba zatrzęsła się, stanęła w zielonym ogniu tysiąca błyskawic, a z mściwym głosem Jehowy zmieszał się śmiertelny krzyk matki, piorunem rażonej...
Matka nie żyła...