Strona:Stanisław Grochowiak - Wiersze wybrane.djvu/337

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Słotna


A jednak nie zmyliłem ściegu twej postaci,
Że on z deszczu jest szyty. Że go w aksamity
Żaden dym nie uwiedzie, żaden śnieg przepłaci,
Tylko ziąb gołoborza i łyk okowity.

Lubią więzić twój profil kołnierza eskorta,
Lubią siekać twe włosy akwilońskie szable,
Noclegują w twych skroniach jak w kościanych portach
Anielski fiolet żyłek przy gorączki diable.

Tak mi znowu czmychnęłaś na słotnym przejeździe,
Przez petardę pociągu wyłowiona, zgasła
Niby furtka otwarta na czas jakiś gwieździe
W oponach niskich deszczów, w półnamokłych pasmach.

A jednak nie zmyliłem twej postaci ściegu,
Bo gdy mówię twe imię, czuję że wychłódło,
Nawet jądro planety. Więc obnażam przegub,
Wypatruję, jak tętni moich tętnic źródło.

Tu jest szept. Tu przestroga. Tu mowa poufna,
To ucieczka w popłochu. To senna łazęga,
Aż wizja twych policzków wszystko mchem wyrówna,
Znów spoczniemy na deszczach jak płynących łęgach.