Strona:Stanisław Grochowiak - Wiersze wybrane.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozkosz tych pląsów — tych zwodzeń, kryjówek,
Tych, „niby jestem, a jednak mnie nie ma...”
Aż wznieci świecę drżącymi rękoma,
Aż nagle wpadnie w upojny swój krzyk:

„Jezu, mecenas! Myślałam, że skrzydłem
Ptak jakiś ciemny nad podłogą zawiał...
To pan mecenas się ze mną zabawia,
Ach, pan mecenas urządza swe figle!”

„Zuziu — powiadam — testament czas pisać,
Od akapitu, ab Jove principium —
Cave ne cadas, horribile dictu,
Nemo propheta in patria sua”.

I zwilżam palce, knot dławię ze sykiem,
„Zuziu, testament, czas pisać testament”,
Aż słyszę: ząbki jej dzwonią jak szklane,
Mam wreszcie moją wieczorną muzykę.

Do menueta dla mych chudych kolan,
Więc do kadryla dla mych krzywych łokci,
Więc do skrzypiącej starczej taneczności
Drżącą Zuzannę pieszczotliwie wołam.


Tu gong! Otwarte teatrum dla działań,
Gdzie o Rubensie nie słyszano nawet...
Gdzie pewnej nocy, z podejrzanym drabem
Zuzanna weszła w krajobrazy ciała.