Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podoba boję się bo gesty z rodzaju tych cynicznych są naiwniutkie szczeniackie, „zdumiewająca bezczelność” też mnie ucieszyła, „oszusta” już sam brałem pod uwagę, wiersze były znanego (ale nie mnie) i wybitnego poety i żyjącego (choć nie w kraju bo uciekł — to dodawało mi w ich oczach (wyglądało że sobie takiego wybrałem) naiwności lecz i jeszcze cynizmu) i pokazali mi książkę w której były te wiersze, z wyjątkiem trzech, z dziesięciu które im przyniosłem, więc powiedziałem że te są już moje i jeden z czterech którzy tam byli wziął je i przeglądnął i wymienił nazwisko drugiego Znanego i Wybitnego, tylko nie mieli tam jego książki, mówiłem „moje”, mówili „nie”, „nie moje” powiedziałem wreszcie miałem dość i nieudanego numeru i tej rozmowy (radości z „cynizmu” i „bezczelności” i „oszusta” zaczęły mi się wcale nie tam, tam byłem spłoszony bo dodali „przestępstwo” i że sprawa właściwie pod sąd), „tak” powiedzieli czy powiedział jeden „i czy miało sens, po co było to wszystko, i jeszcze —”, po co? właśnie sam próbuję sobie nieraz chciałem to wiedzieć, gdyby ten dureń nie schował rewolweru tak że potem sam nie mógł znaleźć nie potrzebowałbym (i nie przyplątywałoby mi się — nie wtedy gdy twierdzili, trochę później — myślenie że przecież oni nie robią nic innego — twierdzili że przestawiania że łączenia w jeden wiersz kawałków z różnych, te i inne sztuczki, a lepiej by mówili „sztukę”, robiłem dla utrudnienia identyfikacji z oryginałami — nic innego nie robią oni wszyscy — co ich ożywia w tym przestawianiu przerabianiu tak tysiąckrotnie przerobionego? jest przecież żadne nowe, jest to samo, w innych najwyżej zestawieniach, „po co to” zapytałbyś nie mnie lecz najpierw