Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potem gdy tańczę z tą dziewczyną, z tą kobietą, ona jest ode mnie starsza, zresztą widzę ją po raz pierwszy, i po raz pierwszy jakaś kobieta jest tak blisko mnie i mimo iż jestem pijany — a inaczej chyba nie śmiałbym do niej podejść — trochę mi drży ręka obejmująca ją czująca ciepło jej pleców, i palce drugiej nieśmiało zaciskające się na jej trochę chłodnej wilgotnej dłoni, lekki ciężar jej ręki, i zapach potu zmieszany z zapachem perfum, i szminka na jej wargach, szminka która jest wtedy dla mnie czymś równie kobiecym jak piersi jak długie włosy, i ona, ta kobieta, jest tutaj, jest przy mnie, i dotykam jej, i ona ten czas tę chwilę w której trwa taniec oddaje mnie, tylko mnie, cała jest w tej chwili dla mnie, i nie wiem jaka ona jest, jak wygląda, i może nigdy nie będę wiedział, ale wtedy jest dla mnie piękna, jest najpiękniejsza, nie patrzę na nią, widzę tylko długie cienie od nóg tańczących — i jeszcze chwila, moment, który przechyla to wszystko w jakąś niepojętą pachnącą kobiecym potem wypełnioną wilgotnymi dotykami i barwą szminki stronę,
oto już jesienią znajduję w głębi lasu polanę jeszcze pełną poziomek, nie zrywam żadnej chcę tam przyjść z dziewczyną o której myślę jak o mojej — a której nawet nie pocałowałem i która chyba nie wie że tak o niej myślę — zostawiam te poziomki dla niej, chcę z nią tam przyjść a ona najpierw nie ma jak mówi czasu i codziennie chodzę tam sprawdzać czy ktoś nie zerwał poziomek, a potem już poznała się w pociągu z tym chłopakiem i już tam nie chodzę, lecz jeszcze jakiś czas myślę o tych poziomkach, że może jeszcze są, jeszcze nie opadły,
oto ta dziwa, nawet nie kurwa, a może wolałbym