Strona:Stanisław Czycz - And.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie orfeuszowy; poruszający nawet najtępszego; Orfeusz poruszał zwierzęta nawet i drzewa i zdaje się też skały; zresztą całkiem nieczułych na muzykę jest mało; ktoś to pomyślał i zatroszczył się o pełnię przeżyć natury estetycznej; i pełnię harmonii; poruszającej w sposób pożądany;
ten tak prosty pomysł wydał mi się z pogranicza genialności, i poetycki, w sensie dzieła już prawie takiego jak później z Andem widzieliśmy zamierzając dla niego wyjazd i oddanie, zaczynającego się wprawdzie elementem jeszcze z tych zwyczajnie sztukopięknych ale swą pełnię i istotę osiągającego już w żadnym z tych martwych elementów —
biegłem pod ścianę domu osłonić przynajmniej plecy, i nawet w tych już pod ścianą anielsko-niebiańskich widzeniach myślałem o życiu o zaświatowym wprawdzie i przejmującym mnie strachem ale życiu, jak jeszcze o pierwszym gotując się uskoczyć przed bombą, czepiałem się żebraczo życia kuliłem w nadziei, nie z poddania się świetnemu rozszerzeniu i napełnieniu, zmącone było tym liczeniem, i nawet jeszcze radością gdy płonął i spadał samolot (niestety nie spadł, nie płonął, te drgające płomyki u skrzydeł były może błyskami z luf jego działek — to „niestety” wzięło mi się tu chyba z marzeń kiedyś i rozmyślań o czymś co mogłoby wszystko z powietrza prócz ptaków i podobnych stworzeń strącić raz na zawsze roztrzaskać, wiodło mnie też i tak),
dopiero tam w lesie ta wielka czystość, dojrzewałem do tego przez tych parę lat rosła we mnie gotowość odsłaniając mnie już z liczeń i nadziei to więc nastawienie na niezmącony pełny odbiór, — po paru sekun-