Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może Ziemia się już rozpadła i my jesteśmy na
jej kawałku jak na wyspie tak mi się wydaje
jakbyśmy lecieli i może już wcześniej
a te jeszcze błyski to już od gwiazd które mijamy, i o niektóre się potykamy, stąd huki. Gdzie moja królówka? A, jest.
lecimy... tak mi się wydaje jakbyśmy
mnie też. Lecimy. Z prędkością zdaje się dwudziestu kilometrów na sekundę. W kierunku gwiazdozbioru Lutni.
I tam...
I tam.
spadniemy! roztrzaskamy się! — Lutni...
Lutnia mi się podoba. — A tobie nie? — Albo i nie lecimy. Albo Lutnia w naszym, biorąc pod uwagę wzglę... lecimy na razie w kierunku lokomotywy, albo ona w naszym, biorąc pod uwagę względność ruchu, lokomotywa mi się podoba mniej, w ogóle mam duże zastrzeżenia do kolejnictwa, — oho, nawet cały pociąg.
Po!., pociąg! W powietrzu! Leci! I na nas!!
Może nas wyminie... — No, już. Ale grzmotnął, co?
— — Tam... ktoś wygrzebuje się... z lokomotywy... wychodzi... tu idzie!..
i nawet nie utyka, idzie sobie tak jakoś swobodnie i żwawo, no...
Wyr... wyr...
Pies, czy jąkała?..
wyr... wyrwała mi się... Dzień... dzień dobry, chłopaki!
Cześć Jasiek. Co słychać?
Maszyna mi się znarowiła, psia wiara.
Rzeczywiście.
Ale dojechałem na czas! — Miałem opóźnienie.
Ale on... popatrz... jak wygląda... Boże, on przecież już...
To najważniejsze, dojechać na czas. Tylkoś, Władku, trochę za ostro przyhamował.
Jestem, psiakrew, chłopak