Strona:Stanisław Czycz - Ajol.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

a teraz, gdy cofa się cały ten wschód i mógłbym powiedzieć wprawiono we mnie rozpadanie się Stwarzającego to wszystko w jakichż przestrzeniach że tak cicho ale momenty jakiejś też jakbym to ja rozkoszy unicestwiania chyba jakbym ginął i tym odchodzeniem niszczył i gdy to jest błaganie o ocalenie skierowane do mnie a ona tak rozszerzona wielka coraz, no dość już tej humorystyki jak na jeden raz
obejrzyj sobie może zachód słońca bo jest właśnie, słońca mówiłem że ich lampa ale teraz już co jest o cóż się teraz bać, powiem mów powiedz słońce złoci zmęczenie tych wojsk idących w taką czerwień wejdzie w nią i tamten ich szczątek cirrus, w czerwień jak bywa kolor gorączki w której zasypia się łatwo w łóżku lub gdy siedzisz przy oknie, łatwo i nigdy powiem te jej ciemniejące smużenia wygaszają w tobie światła nie powrócisz do oczu które może smagać śnieg albo rozbłyski, nigdy już pomyślę pomyśl mówię i rośliny wiotkie i chłodne wzejdą w zasypianie i kładzie się we mnie sen liść za liściem mów szeleść i jest i nie było i nie wiem i nigdy, ryba wyplusnęła w spokojnej zatoce i rozchodzą uciszają się fale


i większość tych słów, tych i przedtem i jeszcze gdy będą, a ty nie wiesz które, dyktują ci hypnotyzerzy


A więc niech działają; pomyślałem że wiem o nich i stąd jest będzie rozporządzanie sobą już sam sobą ale zaraz nie wiedziałem co z tym robić zaraz zwrócił się ja jest był też on zwrócił się do mnie z pytaniami odpowiedz myślę on jesteś ty odpowiedz mu dobrze ma ten jakiś jeszcze czas przed sobą i gdy się pyta to widać chce w nim jeszcze być odpowiadaj a przecież nie wiem gdzie i jak i po co nie potrzebujesz okazuje się mówi mi ja-on nie potrzebujesz siebie to był już wyrzut no daj mi spokój mówię kiedyś może wiedziałem gdzie i po co lub wydawało mi się i mogłeś mi się marzyć z tym