Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Antokol, skąd roztacza się wspaniały widok na prasta ry gród.
Wreszcie zmęczony długim spacerem, gdy zbliży ła się już pora obiadowa, powrócił do hotelu i udał się do znajdującej się tam na dole restauracji.
W długiej, wąskiej sali prawie wszystkie stoli ki były zajęte. Rozglądał się za wolnym miejscem. Wtem posłyszał znajomy głos:
— Ot, pan tu się znalazł! A pozwól do mnie ko tusik! Bardzo, proszę....
To starszy pan siedzący samotnie przy stoliku pod oknem, zapraszał go uprzejmie. Wysoki, tęgi, o czerstwej, ogorzałej od słońca twarzy i sumiastym si wym wąsie — typowy żubr kresowy. Marlicz zapoz nał się z nim w drodze, gdyż jechali tylko we dwój kę w kolejowym przedziale i tam już przywykł do je go jowialnego, nieco rubasznego obejścia. Starszy pan, widocznie gadatliwy z natury, pierwszy rozpo czął rozmowę i począł opowiadać, że ma duże dobra pod Wilnem, ale ciągle w ostatnich czasach musi kur sować pomiędzy tym miastem, a Warszawą, bowiem stara się o pozwolenie na wyrąb lasów, a takie pozwo lenie „kotusik“, teraz dostać nie łatwo.
„Kotusik“ było to jego ulubione przysłowie które wtrącał w prawie każde zdanie jednocześnie tykając Marlicza. Gdy ten spojrzał na niego w pierwszej chwili zdumiony taką poufałością, starszy pan spo strzegłszy jego minę dobrodusznie wyjaśnił:
— Ty się nie gniewaj na mnie „kotusik“ że tak gadam! Onufry Mongajłło jestem, lat siedemdziesiąt minęło, wszystkim znajomym tak gadam, a teraz odzwyczaić się trudno.
Marlicz — kiedy posłyszał nazwisko starszego pa na nie tylko nie obraził się, ale nabrał dlań respektu. Bank Kuzunowa, w którym pracował utrzymywał sze