Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żadnej o tym, co zlecił mi pan dyrektor. — To te pa piery są aż tak ważne?
— Tak, tak... — mruczał Kuzunow i znów wy dało się Marliczowi, że unika jego wzroku. — Bardzo ważne... Ale, chwilowo nie obchodzi pana ich treść. Najważniejsze, aby pan je dostarczył w porządku pojutrze.
Po rzuceniu jeszcze kilku ogólnikowych informacyj, rozmowa została ukończona i Marlicz opuś cił gabinet dyrektora.
Gdy usiadł za swym biurkiem, poczuł, że ciężar ostatecznie spadł mu z serca. Czemuż się tak namart wił i nadenerwował. Kuzunow nie tylko nie posądzał go o nic złego, ale żywił nawet duże zaufanie, skoro obarczał podobną misją. Cóż to za papiery, że aż tak dalece mu na nich zależy, że płaci za nie pięć ty sięcy złotych i jest zażenowany, gdy napomina się o ich treści? Mniejsza o to! Postara się jaknajlepiej wypełnić zlecenie i napewno nie da ich sobie odebrać, ani też nie zwierzy się żadnej kobiecie.
Tu uśmechnął się lekko. W rzeczy samej, z ża dną niewiastą w danej chwili nie łączyła go ani dalsza, ani bliższa przyjaźń, a żyjąc od paru tygodni w stałym strachu, że wyda się defraudacja, i mając myśli wyłącznie tym zaprzątnięte, jak ją pokryć — zapomniał prawie o ich istnieniu. Przepraszam, chy ba wczorajsza tajemnicza baronowa, której nazwiska nawet nie znał. Lecz, co ta ma tu do rzeczy? Ale, ta baronowa? W jakim celu dała mu pieniądze i nie wymieniła nawet adresu? Dziwne! Napomknęła tyl ko, że sama go odszuka. Trzeba będzie ją odnaleźć i spłacić dług ratami. Więcej nie wda się w podobne historie i nie weźmie kart do ręki. Skończone. Ku-