Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Kobieta, która niesie śmierć.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Był piękny, lipcowy wieczór. Neonowe światła reklam wesoło barwiły ulice, a po chodnikach snuł się tłum przechodniów. Śród niego migały strojne i roześmiane kobiety i niejedna z nich zachęcają co spoglądała na przystojnego i dobrze ubranego Mar licza. Ale on, zazwyczaj wielce czuły na wdzięki nie wieście był obecnie kompletnie obojętny na te zachwy ty i zapwne nie widział nawet tych wyzywających spojrzeń. Śpieszył wprost przed siebie na ulicę Nowo grodzką. Wiedział, że o gracze zbierali się dzisiaj tam i że ich zastanie.
Wiadomo, że gra odbywa się w Warszawie tylko w potajemnych klubach, zazwyczaj nawet codziennie w innym mieszkaniu, aby tym trudniej amatorów hazar du mogła przyłapać policja, że trzeba z góry być po wiadomionym, gdzie będzie miała miejsce i można się tam dostać tylko przy pomocy umówionych sygna łów. Wszystkie te rzeczy były znane Marliczowi, do którego organizatorzy potajemnych szulerni zdążyli już nabrać zaufania — i dlatego też, gdy znalazł się na pierwszym piętrze jednej z kamienic na ulicy No wogrodzkiej, zastukał w drzwi w umówiony sposób.
Rychło rozwarły się one i wpuszczono go do środka.
— A, kochany dyrektor — przywitał go jeden z właścicieli, Trawski, wysoki, atletycznie zbudowany mężczyzna — Dobrze że dyrektor przyszedł wcale in teresująco zapowiada się zabawa.
Trawski wiedział doskonale, jaką naprawdę Mar licz zajmuje socjalną pozycję i wiedział również, z jakiego źródła pochodzą przegrywane przez niego pieniądze. Umyślnie jednak tytułował go dyrektorem, gdyż każdy w takiej szulerni jakiś tytuł musi posia