Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Masz rację!
— Skoro tak, to pocałuj... i idź... bo dłuższa twoja nieobecność zwróci uwagę...
Doriałowicz podszedł, do pięknej, choć nieco przekwitłej kobiety i serdecznie ucałował ją w usta. Już miał odchodzić, gdy na myśl przyszła mu pewna refleksja:
— Mam kłopot z Korskim?
— Buntuje się ten głodomór?
— Tak, zaczyna węszyć!
Na czole kobiety zarysowała się gniewna zmarszczka.
— Weźmiemy chłopaka pod obserwację! W razie czego, trzeba z nim skończyć...
— I ja tak sądzę...
— Idź już... Później mi wszystkie szczegóły powtórzysz... Myślę za ciebie i za siebie... Dziś również załatwiłam pewną sprawę...
— Załatwiłaś? Jaką?
— Jutro się dowiesz...

Powracał rzeźkim krokiem do stolika, który zdobiły cztery butelki szampana, przeważnie wysączone przez Welesza, przy niejakiej pomocy Korskiego. Welesz nadal z uporem pijaka tłomaczył:
— Czy pani chce, czy niechce... ale zakochałem się i kwita... Co na to poradzić?... Będą się starał, o jej względy i muszę ją odbić Doriałowiczowi... A, jesteś tyranie... — zawołał, zauważywszy nadchodzącego.
— Jestem, żeby ci przeszkodzić w twoich zalotach! odrzekł ten z uśmiechem.

— Wobec czego, proponuję — wesoły Hipcio powstał z miejsca, przybierając uroczystą minę — zamieńmy „Olonję” na inny lokal... Pojedziemy za miasto, tam ostatecznie przekonam pannę Mary...

59