dy wyrzekła; zapomniawszy nawet o swym „fasonie”.
— Różne bywają łajdaczki!
Na powiedzenie to zaśmieli się wszyscy. Najbardziej rad był Welesz, podczas gdy Doriałowicz powstawał ze swego miejsca.
— Na chwilę was przeproszę — rzekł — ale widzę, że rozmowa jest ożywiona, dacie sobie radę przez parę minut bezemnie... Muszę w pilnej sprawie zatelefonować... Zaraz powrócę...
— Może wyręczę? — porwał się ze swego miejsca Korski.
— Nie... sam muszę to załatwić...
— Ten wiecznie ma pilne sprawy — zauważył Welesz — niech idzie... Będę swobodniej uwodził panią...
— Świetnie... będziemy flirtować! — zawołała, poczem zerknęła na dyrektora.
Lecz Doriałowicz odchodził już, okiem nie rzuciwszy na nią. Nie był zazdrosny? A może umyślnie ich opuszczał, chcąc dalej wypróbować, jak się ona zachowa? Czy w rzeczy samej miał pilny do załatwienia telefo nicznie interes? I choć Welesz bawił ją i mimo rubaszności i pijackich zwierzeń był sympatyczny, — postanawiała znowu stać się niedostępną i sztywną... Niechaj wie, że nie taką trafił, co wystarczy kiwnąć palcem, lub złakomić „oglądaniem zbiorów”. Nie będzie miał się czem pochwalić... Zresztą jest Korski...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Podczas gdy Welesz nadal jął snuć swe rozważania o niewiastach, przeplatając je niedwuznacznemi aluzjami w kierunku pięknej sąsiadki — Doriałowicz szybko przeszedł przez salę i skierował się po schodkach na pierwsze piętro, gdzie obok gabinetów mieściła się budka z aparatem telefonicznym. Mimo jednak zapowiedzi, iż musi się porozumieć w sprawie niecierpiącej zwłoki,