Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Karjera panny Mańki.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nastrój stawiał się swobodny, ręce szukały uścisków, i wszędzie widziałeś parki ku sobie przywarte, parki ledwie, ledwie wstrzymujące swe żądze! Coś z atmosfery orgji eleuzyjskich i z misterjów średniowiecznego sabatu powiało po sali...
— Czyżby?
Nie, przedstawienie nie było skończone. Zdala zabrzmiały tony przyciszonej muzyki, lecz tym razem skoczniejsze, bardziej wyzywające...
I oto poszła kurtyna do góry, znów na scenie ukazując te same dziewczęta, lecz nieco inaczej przyodziane. Miały na sobie przerzucone skóry jakichś dzikich zwierząt, nogi ich tkwiły, niby u amazonek w wysokich lakierowanych butach, w dłoniach trzymały spicruty. A pośród nich stał — a właściwie wprowadziły go one — nagi mężczyzna. Był całkowicie nagi, tylko twarz jego zasłaniała maska. Chwiał się rzekłbyś na nogach i rozglądał dokoła niepewnie.
I znów rozpoczął się taniec — dokoła mężczyzny — taniec opętańczy, szalenczy. Dziewczyny draźniły jakby obojętnego partnera umyślnie, to przysuwając się ku niemu, to znów oddalając... On również pod wpływem tych zalotów zmieniał się zupełnie. Początkowo chwiejny na nogach, niezdecydowany, więcej teraz uwagi zwracał na swoje towarzyszki. Nagle rozwarły się jego dotychczas zaciśnięte usta a z nich wyrwał jakiś bełkot niepewny pożądania... Bełkot ten dreszczem przejął Mańkę, rozpoznawała w nim głos dobrze znajomy.
— Korski? — szepnęła. — Niemożliwe...

Wpiła się wzrokiem w aktora bezecnej sceny i choć nadal odległość i maska uniemożliwiały dokładne rozpoznanie rysów, wszystko inne w nim tyle jej było znane, że powtórzyła:

153