Strona:Sinobrody.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

roznosiła woń dokoła i szukała pochylając od wiatru płatki, woniejącego narcyza.
Kwiaty Wschodu i Zachodu rosły tu u stóp tego czarownego pałacu, z którego okien objąć było można cały wielki obszar parku.
Służby u właściciela pałacu było tak wiele, że nikt imion spamiętać nie był w możności. Kolorem sukni i zawoju odróżniali się między sobą, tworząc orszaki niby pułki, w odmienne stroje przybrane. Wołano na nich:
— Niech przyjdzie kto z żółtego orszaku! lub: Niech stanie tu ktoś z różowego, czerwonego, fjoletowego i t. p. orszaku.
Biegł ten, który nie był zajęty, lub który najzręczniej czynność tę do której wzywano, spełnić potrafił.
Pan tego pałacu i parku zawsze był ponury i jakby smutny. Nie cieszyły go widocznie bogactwa i wyszukane po-