Kiedy go przy motyce dusza odbieżała,
A po nim żadna głośna sława nie została.
Tam i dzielność, i jasna cnota idzie snadnie;
Tam i przeważnych rzeczy wielkie zaciąganie,
I nieśmiertelne w uściech ludzkich wspominanie.
A na co gibką młodość z razu kto nachyli,
A kto szczwania nie świadom, prożno z nim na pole;
I tarnek[1], mowią, ostry z młodu zaraz kole;
Z młodu sokoła w bujne łowy zaprawują;
Z młodu juńcom[2] do jarzma karku nadłamują.
Połowicę wygrawa i na tym wiek trawi.
Tu Muzy przestawały, a pannę wrodzony
Wstyd rumienił i wzrok jej do ziemi wlepiony
Nie dał się podnieść, ani przyszło jej do mowy:
Gdy go pilnego mistrza ręka ugładziła
I ozdobą przystojną kształtnie udarzyła.
Trudno sądzić, co w skrytych myślach się taiło:
Bo komu z przyjacielem rozstawać się miło?
On młodzieniec znowu jest swym Muzom oddany.
A ony go uniosły w swoje piękne kraje.
Tobie, cna panno, jeśli tęsknica zostaje,
Niechaj zostanie wespoł nadzieja stokrotna,