Ja pojdę statecznością, choć mną Aegle gardzi.
Słychywałem, że nisko upadają bardzi.
W przemiany oracz co rok inszą niwę orze;
Teraz chmury, po chwili niebo się pogodzi:
I mnie niechaj nie jedna Greta za nos wodzi.
Tu stanęli, a z oka poglądali na mię,
Jeślibym więc na twarzy podał jakie znamię,
Sądzić, i podobno też ani się godziło.
Wziąwszy kozła, tamżem je zostawił pod lasem,
A do domu Paraszka już była tym czasem
Wrociła się i wszystko bydło wydoiła,
Starzec Alkon, ostatniej w leciech doźrzałości[1],
Już i wieku, i życia pełen do sytości,
Czekając tylko końca, kiedy śmierć zapadnie;
Bo kędy siły niemasz, tam i żyć nie snadnie.
Bo starość, lub o insze rzeczy mało dbała,
O tym wszakże ma pieczą, kto po niej zostanie,
Komu do ręku przyjdzie jej sprzęt i zbieranie.
A miał dwu synow: jeden z drobnych lat wychodził,